Jest to wyznanie wcale nie marginalne. Należą do niego osoby w różnych wieku, o zróżnicowanym statusie materialnym i tożsamościach nieprzewidywalnych. W kościele tym ceni się kontrastowe barwy, kadry w których artefakty ustawiają się w surrealistyczne szyki, a w opowieści - historie, które niekoniecznie prowadzą dokądkolwiek.

Wyznawcy nie zrzeszają się, mają skłonność do praktyk indywidualnych. Szukają innych wymiarów w czymś pozornie płaskim, jednowymiarowym, banalnym, infantylnym, rodem z pseudogotyckiego horroru klasy podrzędnej. Doceniają humor, ale mają skłonność do taplania się w sprawach smutnych i nie przynoszących pocieszenia. W centrum tej religii jest on, ilustrator niezwykły, osobny, od lat tworzący w estetyce wymykającej się zarówno masowym zapotrzebowaniom, jak i nihilizmowi undergroundu.

Maciej Sieńczyk, bo oczywiście o nim mowa, przychodzi do nas z powieścią graficzną, „Spotkanie po latach”. Minęła już dekada od czasu, gdy jego ostatni komiks, „Przygody na bezludnej wyspie” zostały nominowane do Nagrody Literackiej Nike. Po dziesięciu latach od nominacji dla Sieńczyka, komiks dalej traktowany jest z pogardą przez jury nagród, o czym świadczy choćby fakt, że nigdy reportaż komiksowy nie został nominowany do nagrody im. Kapuścińskiego. A komiks może być wszystkim. U Sieńczyka komiks jest sposobem na opowiadanie historii, w której wydarzają się dziesiątki rzeczy, w której nastrój niepokoju rodem z kryminału, czy horroru towarzyszy czytelnikowi, nie dając jednak w finale żadnego katharsis. Sieńczyk pisze i rysuje bowiem swoiste anty-katharsis.
 

Spotkanie po latach SIeńczyk recenzja
 

Świat dziwnych opowieści

Główny bohater „Spotkania…”, łudząco podobny z facjaty do autora, odwiedza swoich dawnych znajomych, o których prawie zapomniał. Znajomi ci:

„…kupili nowe mieszkanie i zapragnęli, abym ich odwiedził. Gdy rozmowa stopiła nieco lody wywołane długim niewidzeniem, mogłem im się lepiej przyjrzeć. Byli bardzo zżyci, czemu dawali wyraz za pomocą czułych słów oraz drobnych uściśnięć”.

Siedzą zatem trzymając się za łapki. Ona dla przerwania ciszy proponuje, by jej małżonek opowiedział historię zatytułowaną „Ręce”. I tak wyprawiamy się w świat dziwnych opowieści. Jak choćby ta o wyprawie trzech przyjaciółek Królak, Flaniewskiej i Truwaj, do centrum handlowego, w którym - po zgubieniu się - utworzą „ludzki wirujący młynek”, do tego potrójny i lewoskrętny. Warto o tej historii pamiętać, bo „mówi się, że w sklepie lub na ulicy nie dzieje się nic ciekawego, i zwykle to prawda”. Poznamy człowieka, który lubi wsłuchiwać się w szum muszli, „więc przyczepił sobie do uszu gąsiory, który dają szym głębszy bardziej uwodzicielski” („»Jest pan wielkim marzycielem« - zawołałam, widząc, jak zastyga wsłuchany jedynie w szum gąsiorów”).

Mężczyzna z pustym wózkiem dziecięcym, starucha opowiadająca historię zaprzężonej przez cara do pługu, pięknej księżniczki Benzakne, zrujnowany pomnik spod którego wychodzi „drobny dziaduniu”, starym furtian, który przypomina o zjawie, którą na początku 1978 roku dzieci widywały siedzącą na swoich łożeczkach… dla tych, co zaczytywali się w „Piórku Finista Jasnego, Cud-Sokoła”, czy innych „baśniach birmańskich”, a przy okazji czytali „Pana Samochodzika” - zabawa w szukanie nawiązań i inspiracji będzie przednia. Ci, co mieli trądzik, zrozumieją z pewnością sympatyczną ironię w historii o księżniczce Benzakne. Sieńczyk tworzy palimpsest, w którym niełatwo się odnaleźć, ale w którym właśnie o to chodzi - o to, żebyśmy przestali w końcu się znajdować, rozumieć, dążyć do celu. Po prostu się zgubmy. I w tym szukajmy wartości.

Wystarczy odrobina wyobraźni

Sieńczyk zachwyca językiem, prostym, wyciągniętym z czytanki dla dzieci, z socrealistycznego produkcyjniaka, z imienin u cioci i deklamacji na rocznicy ku czci. Zaskakuje wyobraźnią i tym, jak przekłada się ona na ilustrację. Efekt jest niemal wybitny, dorównujący komiksom Nicka Drnaso, czy Daniela Clowesa.

Lektura kilkunastu historii przytoczonych przez bohaterów „Spotkania po latach” sprawia, że przestajemy odczuwać ich niesamowitość, dziwność, opuszcza nas drażniący niepokój. W psychologii zjawisko, gdy „bodźce wielokrotnie powtarzane przestają być stymulujące i znika reakcja fizjologiczna organizmu zwykle im towarzysząca” nazywa się "desentyzacją". Sieńczyk desentyzuje osoby czytające, wprawiając je w stan zawieszenia pomiędzy realnością, a fantazją. Jednocześnie korzystające ze struktury legendy miejskiej mikrohorrory Sieńczyka mogą przytłaczać - wydaje mi się, że w „Spotkaniach…” jest ich po prostu za dużo, opowieść byłaby równie czytelna i może nawet bardziej hipnotyzująca, krótsza. Z drugiej strony - im więcej ilustracji autora „Przygody na bezludnej…”, tym lepiej.

Sieńczyk nie zastępuje banalności codziennego bytowania magią surrealistycznych światów, a przypomina, że wystarczy odrobina wyobraźni, by dostrzec w banale początek bardzo dziwnych opowieści. I podążać za nimi bez oczekiwań i z góry przyjętych założeń. „Spotkanie po latach” z Sieńczykiem jest tym, czego potrzebujecie w upalne dni, na wypełnienie melancholii ciszy pory obiadowej w ośrodku letniskowym pachnącym igliwiem i przypalonym plastikiem. Albo gdzieś indziej.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam