Grzegorz Damięcki w ekranizacji powieści Harlana Cobena „W głębi lasu” (przetłumaczono ją na ponad 40 języków!) wciela się w prokuratora Pawła Kopińskiego. Poznajemy go jako młodego chłopaka na obozie, który kończy się tragicznie. Ginie czwórka dzieci, w tym siostra Pawła. Ćwierć wieku później policja znajduje ciało mężczyzny wyglądającego jak dorosła postać jednego z zaginionych dzieci. Czy to oznacza, że siostra Pawła też żyje? Ta zagadka skutecznie trzyma widzów przed ekranem!

Dla Grzegorza Damięckiego udział w tym projekcie oznaczał nie tylko sprostanie fanom Harlana Cobena (tylko w Polsce „W głębi lasu” doczekało się aż ośmiu dodruków!). Adaptacja jest wyczekiwaną drugą produkcją oryginalną Netfliksa w Polsce i trafi na platformę aż w 190 krajach. Twórcy - Leszek Dawid („Ki”, „Jesteś Bogiem”) i Bartosz Konopka („Królik po berlińsku”, „Lęk wysokości”) postarali się, żeby serial przekroczył bariery kulturowe i językowe i mógł dotrzeć do widzów z całego świata. Premiera wszystkch sześciu odcinków „W głębi lasu” już 12 czerwca.

 

Rozmowa z Grzegorzem Damięckim

Artur Zaborski: Jeździł pan na wakacyjne obozy jak bohaterowie „W głębi lasu”?

  • Grzegorz Damięcki: - Jeździłem, ale moje doświadczenia z takimi wyjazdami są dość traumatyczne. Profesor, który był wychowawcą naszej klasy, fascynował się Bieszczadami. Oprowadzał nas po nich gęsiego. Musieliśmy zaliczać szlaki od schroniska do schroniska. W środku stawki szła koleżanka z gitarą, która zawodziła pieśni turystyczne. A, chłopak wychowany na kulturze alternatywnej, ledwo to wszystko znosiłem. Oni zresztą też z trudem znosili mnie. Jakoś przez te wycieczki przebrnąłem. Wtedy chciałem o nich szybko zapomnieć, dziś wspominam je z rozrzewnieniem.

Co pan nucił, kiedy koledzy śpiewali „Moje Bieszczady”?

  • Roberta Brylewskiego, wczesny Pearl Jam, Nirvanę czy Davida Bowiego, który mnie fascynuje od zawsze. Brylewski i Bowie zwłaszcza w latach 90. dokonali ciekawych zwrotów w swojej twórczości.

Częściowo w tamtej dekadzie toczy się też akcja serialu. Jak pan wspomina lata 90.?

  • Pamiętam pagery, pamiętam pierwsze telefony komórkowe, takie wielkie cegły, czy w co się ludzie ubierali, jak chodzili do swoich pierwszych kapitalistycznych prac. To był bardzo śmieszny czas - z jednej strony tandetny, z drugiej - rozbudzający ciekawość, w którą stronę to wszystko pójdzie. Dziki kapitalizm przeorał nie tylko gospodarkę, ale też muzykę i kino. Uważam, że mieliśmy zdecydowanie ciekawsze okresy w kulturze popularnej. Natomiast rzeczywiście cała masa moich idoli, którzy przez lata 70. i 80. mi towarzyszyli, także w latach 90. stworzyła rzeczy godne polecenia.

 

Rozmawiamy przez Zooma, gadżet 2020 roku. 30 lat temu nawet przez myśl by nam nie przeszło, że to będzie możliwe. Lubi pan takie wirtualne spotkania?

  • Chciałbym, żeby to się jak najszybciej skończyło, a nasze rozmowy wróciły do formy twarzą w twarz! To, co się teraz dzieje, to niebezpieczny precedens, bo może się okazać, że całą masę rzeczy możemy robić bez spotykania się z żywym człowiekiem. Ja jestem zwierzęciem stadnym, lubię kontaktować się z ludźmi bezpośrednio.

Jak pan sobie wyobrażał przyszłość te 30 lat temu?

  • Pamiętam, jak na początku lat 90. kończyłem szkołę teatralną i wypatrywałem sukcesu, który - jak mi wmawiano w szkole - miał zaraz nadejść. Szkoła dała mi klosz, pod którym czułem się i bezpiecznie, i wyjątkowo. Byłem gotowy na robienie wielkiej kariery, która wcale nie nadchodziła. Czekałem na telefon, który miał się rozdzwonić do czerwoności, a tymczasem - milczał. Na początku praca to było pasmo udręk i nieodwzajemnionych miłości.
    Coś się zaczęło dziać, dopiero wtedy, kiedy przestało mi tak strasznie zależeć, żeby natychmiast zrobić wielką karierę. Wtedy okazało się, że zawodu to ja się dopiero zaczynałem uczyć w teatrze, gdzie na początku robiłem głównie zastępstwa za innych aktorów, zanim zagrałem swoje role.

Co wpłynęło na to, że nabrał pan dystansu i zmniejszył oczekiwania?

  • Miało to związek z traumami wywołanymi tym, że zaczęli odchodzić ludzie, którzy wcześniej mi towarzyszyli. Dzięki temu zrozumiałem, że ten zawód może się równie szybko zacząć i tak samo szybko skończyć. Niczego nie da się w nim przewidzieć. Lata 90. to był dla mnie zdecydowanie czas poszukiwań. Zmieniło mnie również ojcostwo.


W głębi lasu 
(okładka miękka)

Teraz jest pan na szczycie. Gra pan w kinie artystycznym i w kasowych przebojach - spotykamy się przecież, żeby porozmawiać o roli w serialu Netflksa - światowego giganta produkcji rozrywki. Chwalą pana krytycy, fanki zachwycają się pańską urodę. Chyba każdy aktor marzy, żeby być w takim miejscu.

  • Jestem w takim wieku, że podchodzę ostrożnie do list rankingowych, które powstają w czyichś głowach. Oczywiście, miłe są pochwały i słowa uznania, ale staram się niczego na nich nie budować. Powołuję się często na sentencję: „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to opowiedz mu o swoich planach”. Uczę się żyć z dnia na dzień. Patrzę, w jakim kierunku rozwija mnie to, co dzieje się dookoła. Dokonuję wyborów, używając umysłu, a nie emocji. Zdecydowanie trwa moja fascynująca przygoda z tym zawodem. Ciągle czegoś nowego się dowiaduję, poznaję siebie i czuję, że się rozwijam. Uprawiam ten zawód również po to, żeby moje role dawały jakąś satysfakcję innym.

Na planie „W głębi lasu” towarzyszyli panu i Agnieszce Grochowskiej młodzi aktorzy - Wiktoria Filus i Hubert Miłkowski. Podpowiadał im pan, jak sobie radzić w życiu i zawodzie?

  • Staram się nie być najmądrzejszym rabinem w okolicy i nie wypowiadać tez i sądów nieznoszących sprzeciwu. Mogę się tylko dzielić refleksjami. Żyjemy w czasach, kiedy młodzi ludzie bywają niecierpliwi. Nie rozumieją, że wybierając aktorstwo, zdecydowali się na ciągły, nieustający egzamin, który będą musieli zdawać. Ten zawód właśnie na tym polega, że ktoś nas ciągle ocenia - widzowie, koledzy, krytycy. Przy migotliwości motyla, która jest od aktora wymagana, trzeba mieć również skórę słonia, żeby znieść te wszystkie razy, które możemy otrzymać od znudzonej widowni w teatrze albo od recenzentów. Żeby to wszystko przetrwać, trzeba się mocno uzbroić.

Młodym takiego kokonu brakuje?

  • Odnoszę wrażenie, że bardzo często aktorzy są na ten aspekt nieprzygotowani albo mylą przygotowanie z pewnym rodzajem bezczelności. Taką pozytywną bezczelność trzeba mieć, żeby wejść śmiało na scenę i grać swoją rolę. Ale ona się często myli z takim rodzajem pojedynku na aktorstwo, kto kogo wykończy. Mój profesor mi zawsze powtarzał, że aktorstwo to jest partnerstwo. O wiele trudniej i ciekawiej jest, jak aktor potrafi na planie słuchać swojego partnera. Często to jest ważniejsze niż wielkie monologi. Jeśli ktoś mnie pyta o radę czy wskazówkę, to właśnie na takie kwestie zwracam uwagę, takie klawisze naciskam.

 

Czy aktor z pana doświadczeniem czuje jeszcze nutkę niepokoju, kiedy dowiaduje się, że ma się zmierzyć z grą na planie u takiego giganta jak Netflix?

  • Jeśli chodzi o warsztat, to ja zawsze staram się tak samo pracować. Natomiast obecny tutaj rozmach dodawał mi skrzydeł. Widziałem, że we wszystkich pionach pracują ludzie, którzy wiedzą, co robią, a ja mogę się skupić na wykonywaniu wyłącznie tego, co jest tylko moim zadaniem. To niestety nie jest standard.

Zrobiło na panu wrażenie, że gra pan w adaptacji Harlana Cobena?

  • Znałem oczywiście nazwisko pisarza, ale szczerze mówiąc, nie sięgałem wcześniej po jego utwory. Kiedy dostałem egzemplarz „W głębi lasu”, połknąłem go w dwa wieczory, co jak na mnie jest rekordem świata, bo ja bardzo powoli książki czytam. Lubię się nimi delektować.

Co pana tak wciągnęło?

  • To nie tylko świetna książka gatunkowa, ale też znakomity, pogłębiony portret psychologiczny bohaterów. Dla mnie umiejętność takiego przedstawiania postaci jest kluczowa. Teraz sięgam po inne utwory Cobena.

Jeśli pana biblioteczki nie zapełniają kryminały, to co?

  • Mnie raczej interesuje diarystyka. Czytam namiętnie pamiętniki, dzienniki i autobiografie. Chętnie sięgam też po poezję. Moim ulubionym autorem jest Marcin Świetlicki, genialny poeta współczesny. Jestem też fanem Wiesława Myśliwskiego. Ostatnio czytałem również „Wyrwę” Wojciecha Chmielarza, bo nagrywałem audiobook. Nie uskuteczniam tu żadnej reklamy, z czystym sumieniem mogę polecić tego autora.

Sam pan pisze pamiętnik?

  • Piszę. Moja głowa cały czas produkuje jakieś traktaty do ludzkości. Z wiekiem coraz bardziej interesuje mnie obserwowanie rzeczywistości i słuchanie tego, co ludzie mają do powiedzenia. Z tego czerpię bardzo dużo. Sporo widzę, więc zapisuję nawet drobiazgi.

Z myślą o wydaniu?

  • Nie, piszę do szuflady.

Dlaczego?

  • Bo się tego wstydzę.

 

Autor foto: materiały prasowe Netfliksa