Szczepan Twardoch zaczynał jako autor thrillerów i kryminałów, ale w czytelniczej świadomości zapisał się jako pisarz, który umieszcza swoich bohaterów w konkretnych czasach historycznych, buduje ich tożsamość wobec wielkiej historii i pokazuje, jak ta historia wpływa, a właściwie niszczy i pomiata ich życiem. Tak było w 2012 w nominowanej do Nagrody Nike „Morfinie”, która otrzymała Nike: Wybór czytelników, a autorowi przyniosła Paszport „Polityki”. Tą samą ścieżką podwójnej tożsamości miotanych przez historyczne wichry bohaterów Twardoch od tamtej pory podążał. To zawsze są losy dramatyczne, a postaci wykreowane przez pisarza ponoszą konsekwencje swoich czynów, często wymuszonych sytuacją historyczną. A teraz, choć także umieścił on swojego bohatera – Konrada Widucha – w okowach trudnej historii lat 30. i 40., to zmienił się klimat tej opowieści: na przygodową, awanturniczą, wręcz rozrywkową.

Już początek „Chołodu” zwiastuje innego rodzaju atmosferę. Mamy tu bowiem historię w historii. W pierwszej poznajemy Szczepana Twardocha – narratora.  Otóż zniechęcony swoim życiem, zmęczony i pogniewany na świat pisarz wybiera się na północ, do Arktyki, na Spitsbergen, gdzie od lat jeździ i odpoczywa. Traf sprawia, że na swojej drodze napotyka osiemdziesięcioletnią Norweżkę, właścicielkę małego statku, która proponuje mu rejs, a on się – mimo zawodowych i rodzinnych zobowiązań – oczywiście zgadza, gdyż: ahoj, przygodo! Na pokładzie Borghild wręcza mu zeszyty pełne notatek niejakiego Konrada Widucha, w których spisał on swoje życie. Twardoch czyta, a potem przepisuje te, które są mniej czytelne. Wygląda na to, że trafił przypadkiem na niesamowitą historię, ale czy na pewno? I czy ma to znaczenie, skoro historia, jaka zaczyna się przed nami z tych niby zeszytów wyłaniać, wciąga jak najlepszy page turner?
 

Chołod Szczepan Twardoch recenzja
 

Wielka historia i ludzkie losy

Oto z zeszytów poznajemy pięćdziesiecioletniego Konrada Widucha, prawdopodobnie Ślązaka. Jest jedynym pasażerem niewielkiego statku „Invincible” uwięzionego w lodach na Morzu Beringa, czeka aż puści mróz, kry zaczną topnieć, a jemu, być może, uda się odpłynąć. Jest rok 1946 roku, wojna w Europie właśnie się skończyła, o czym Widuch nie wie, bo ostatnią niemal dekadę spędził poza światem. A ponieważ nie ma co robić, zjada zapasy jedzenia i zapisuje swoje wspomnienia w dzienniku pokładowym. No bo jak on się na tym statku znalazł? I skąd przyszedł? Twardoch postanowił tym razem przeczołgać swojego bohatera najpierw przez służbę wojskową w niemieckiej marynarce, potem dać mu chwile spokojniejszego życia – jako zdeklarowanego komunisty – w bolszewickiej Rosji, by za chwilę mógł doświadczyć całej tragedii drugiej połowy lat 30.: czystek stalinowskich, rozstania z rodziną, sybirskich łagrów (wspomnienia z obozu, z jego głodem, terrorem i torturami to naprawdę trudne momenty w tej książce), ucieczki i tułaczki po tajdze.

Brzmi to trochę jak literatura drogi, podczas której kolejne wydarzenie coraz bardziej doświadczają bohatera, aż w końcu dochodzi on do momentu, że podważa własne człowieczeństwo. Zresztą pytanie: „czy ja jeszcze czełowiek”, jak mantra przewija się podczas tej liczącej 450 stron powieści.

Na tym jednak nie koniec. Bo Widuch spotyka bardzo różnych ludzi na swojej drodze, zazwyczaj takich, dla których przetrwanie jest celem, który uświęca każdy środek, także kanibalizm. Tajga, przemoc, obozowe doświadczenia sprawiają, że słowo „moralność” staje się terminem z innego metawersum, nieznanym w tym świecie. Widuch uciekając z łagru spotyka Ljubow, także obozową uciekinierkę. Tych dwoje trafia dziwnym zrządzeniem losu do tytułowego Chołodu, osady położonej w krainie Siewierz – równie dobrze to miejsce może być dobrze schowane, jak i wyobrażone, bo nie ma go na żadnych mapach. Lud mieszkający w Chołodzie niepodobny jest do żadnego innego na północy, a jego zwyczaje niezrozumiałe, wręcz barbarzyńskie, choć dają Widuchowi przez jakiś czas namiastkę wspólnoty, przynależności. A co potem? To pozostawię apetytowi czytelników – a ten Twardoch potrafi umiejętnie podsycać. Co ciekawe, w „Chołodzie” Rosja jest jak potwór, jak Lewiatan, to jednocześnie niszcząca siła, jak i stan umysłu.

”(...) Bo jak Rosja przyjdzie, to przyjdzie tak, że tu z waszego życia nic nie zostanie. Rosyja przyszła do Koriaków, Jukagirów, Czukczów, Kamczadalów i wszystkich ludów jak wy, co żyły i miały nieszczęście stanąć na drodze jej puchnięciu, jej wzrostowi, i jak Rosja przyszła do nich, i przeszła po nich, to nie zostało nic tylko gówno, po tem co pożarła, i została” – mówi Widuch do mieszkańców Chołoda.

Zimno

To powieść z bardzo filmowym wyczuciem i świetnie budowanym napięciem. Sposób narracji przypomina ten budowany przez Richarda Flanagana w jego powieściach „Śmierć przewodnika rzecznego” i „Księga ryb Williama Goulda”, w których narrator znajdując się w sytuacji bez wyjścia, wraca do różnych momentów w swoim życiu, często w sposób nielinearny i pełen dygresji, by na koniec pozwolić czytelnikowi zbudować z tych pojedynczych puzzli cały obraz. I tu jest podobnie. Mamy wielką historię, która mieli ludzkie losy, mamy pozbawionych kontroli nad swoim życiem, miotanych przez tę historię bohaterów, mamy przygody, terror i tajemnicę. No i świetnie bawiącego się pisarza. Za chwilę w Polsce powieje chłodem, przyjdzie mróz, jak znalazł na taką lekturę jak „Chołod”.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam