Mieczysław Kosz żył naprawdę. W latach 60. i 70. zawojował muzyczny świat. W Polsce nie było znaczącego klubu, w którym nie grałby jazzu, perspektywy kariery zagranicą malowały się w jasnych barwach. Ale choć było tak dobrze, to jednocześnie było też bardzo źle. Używki, samotność, niespełnienie wgryzały się w umysł muzyka, by w końcu przejąć nad nim kontrolę. Zanim jednak do tego dojdzie, oglądamy wycinki z życia Kosza. Złączone w całość dają wspaniałą mozaikę, na której błyszczy Dawid Ogrodnik.

Zwycięstwo aktora podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie odebrał nagrodę za pierwszoplanową rolę męską, podzieliło środowisko. Ogrodnikowi przeciwstawiano kreację debiutującego w głównej roli Bartosza Bieleni, który w filmie „Boże Ciało” wcielił się w rolę chłopaka podszywającego się pod księdza. Dla mnie zestawianie tych aktorów nie ma sensu. Ogrodnik gra w zupełnie innej lidze. Jego występ to świadectwo dojrzałości i rozumienia aktorskich środków wyrazu na poziomie Marcina Dorocińskiego, Łukasza Simlata czy Roberta Więckiewicza. Ekstraklasa.

Aktor z roli na rolę jest bardziej oszczędny, gra gestem, miną, tembrem głosu, a nawet tempem I sposobem chodu. Na potrzeby „Ikara…” zmienił się fizycznie. Wychudzony, przygarbiony, z charakterystycznymi tikami zamykania postawy, jakby bał się całego świata. Ale kiedy zasiada przed instrumentem, plecy same się prostują, głowa szybuje w górę, a ciało podskakuje, jakby zamierzało oderwać się od krzesła. Ikar przygotowuje się do lotu napędzany siłą dźwięku.

Kamera Witolda Płóciennika dostrzega te wszystkie drobnostki. Wie, kiedy skupić się na detalu i wyostrzyć grymas Ogrodnika, a kiedy się od niego oddalić, żeby w szerokim planie pokazać, jak - niczym kot - wyciąga się przed instrumentem, łasi się do niego, oplata. Podobnie wykorzystano dźwięk. Muzyka, przygotowana przez Leszka Możdżera, który pojawia się tutaj w smakowitym epizodzie, gdy Mietek mówi mu, że źle gra, i chce go nauczyć, jak właściwie rozkładać palce na fortepianie, nie przykrywa słów Ogrodnika. Mamy możliwość przysłuchać się, jak się jąka i gubi zgłoski, by z biegiem akcji zacząć wyrzucać z siebie pełne zdanie z dokładnie akcentowanymi sylabami. Po seansie chciałem czym prędzej posłuchać audiobooka czytanego przez Dawida Ogrodnika. Świetnie byłoby też usłyszeć, jak wykorzystuje swój talent do czytania audiodeskrypcji dla niewidomych widzów.

Ikar. Legenda Mietka Kosza film dvd

Choć aktorska solówka głównego aktora jest popisowa, nie ginie przy niej drugi plan. Zarówno Justyna Wasilewska, Piotr Adamczyk, jak i Jowita Budnik wytrzymują zderzenie z nim, dzięki czemu ekranowe konflikty iskrzą od emocji.  Zresztą w tym filmie wszystko ze sobą bardzo dobrze współgra, jakbyśmy byli świadkami koncertu na dużą orkiestrę, w której zabrakło fałszywej nuty. Film ma nawet muzyczną konstrukcję. Przypomina partyturę, w której odzywają się różne dźwięki. Nie ma ciągłości czasowej - skaczemy między dzieciństwem a dorosłością, sukcesem a porażką, radością a dojmującym smutkiem. Tym wszystkim wybornie dyryguje Maciej Pieprzyca, który już nie raz udowodnił, że z kinem gatunkowym radzi sobie jak mało kto. Zdradził się też już wcześniej z wyjątkowego talentu do przyglądania się niepełnosprawnym bohaterom bez cienia litości. A także do nieszablonowego pokazywania samotności.

W „Ikarze…” jedna z najdotkliwszych scen to ta, w której Miecio - jak go swojsko woła otoczenie - cały podniecony obdzwania przyjaciół. Krzyczy w słuchawkę, że w jego głowie zrodził się wyjątkowy pomysł, który przerodził się w kompozycję. Prosi, zaklina, każe rozmówcom czym prędzej do niego gnać, by móc się podzielić efektem swojej pracy. Przecież się pali! Ale u jednego goszczą znajomi, druga ma umówione spotkanie, trzeci też zajęty. Pieprzyca doskonale wyciska esencję tej sceny, pokazuje, że poczucie niedocenienia Mietka nie bierze się stąd, że za mało mu pochwał, bo tych słuchacze mu nie szczędzą. On po prostu zdaje sobie sprawę, że inni jego muzyki nie rozumieją. Nie mają pojęcia, jakiej dla niego jest wagi, jak bardzo mu ciąży. Owszem, poruszają nóżką, gdy akurat przygrywa, ale na dostrzeżenie jądra nie ma co liczyć. Jest sam ze swoim geniuszem, darem i przekleństwem.

- Dlaczego ja? - pyta na początku filmu zakonnicę młody Miecio, gdy ta informuje go, że postępująca u niego utrata wzroku jest nieodwracalna. Wkrótce nie będzie nic widział (to akurat najsłabsza część filmu, ale ważna do odnotowania). Kilkanaście lat później ludzie, którzy poznają Mietka, pytają: - Dlaczego on, a nie ja? - ale to pytanie wiąże się już z jego talentem. U Pieprzycy ten staje się brzemieniem - darem, naznaczeniem, przekleństwem. Wyróżnia bohatera na tle innych i jednocześnie go alienuje, czyni jeszcze bardziej samotnym. To świetny zabieg, który pozwala odciągnąć uwagę od utraconego wzroku. Reżyser nie oszczędza nam niewygodnych scen, w których bohater musi dogłębnie odczuć, jak niegotowe na jego niepełnosprawność jest społeczeństwo. Ale Mietek znalazł przecież wentyl w postaci muzyki. Za pomocą klawiszy potrafi odmalować fantastyczny świat. Dramat bohatera zawiera się jednak w tym, że razem z nim mało kto jest w stanie ten świat zobaczyć. Nawet ci z sokolim wzrokiem odpadają. Wewnątrz okazują się niewidomi.

Więcej recenzji filmowych znajdziesz w dziale Oglądam.

Zdjęcie okładkowe: kadr z filmu, materiały prasowe.

Empik jest patronem filmu.