Mieszkam pod kamieniem, więc pytam… GTA – co to?

Śródtytuł zawiera złośliwość (acz podszytą sympatią), ale trudno wyobrazić sobie gracza, nawet casualowego, który nie słyszałby chociaż raz o tym cyklu. Jeśli jednak należysz do tej wąskiej grupy, spieszę z odpowiedzią!

GTA, czyli Grand Theft Auto, to seria kultowych gier pozwalających na wcielenie się w prawdziwego złoczyńcę. Role się odwróciły – nie ratujemy świata, w ostatnim zamku nie czeka na nas księżniczka. W oryginalnym GTA wcielaliśmy się w przestępcę z krwi i kości, który bez skrupułów napadał, bił, zabijał i kradł.

To, co sprawiło że seria cieszy się takim statusem (i co później jeszcze wyeksponowało GTA Online) to fakt, że mogliśmy wreszcie być tym „złym”. W czasach gier, w których jucha bucha z ucha przeciwników niczym mineralna z nagazowanej butelki takie odwrócenie formuły nie dziwi, ale w momencie premiery pomysł ten wywoływał ogromne kontrowersje.

Zaiste, trudne były to czasy dla nastoletnich miłośników gier wideo. Dopiero co udało się nam przekonać rodziców, że „Mortal Kombat” to gra edukacyjna, a niewiele później konieczne było odpowiednie „wygładzenie” GTA, abyśmy mogli w zagrywać się w dzieło DMA Design* bez obaw o szlaban.

 

 

No, ale jak to wyglądało na początku?

  • GTA – co to był za tytuł! (GTA 1&2)

Najnowsze odsłony tej serii przyzwyczaiły nas do szczegółowego, trójwymiarowego świata, ale na początku całość była mocno… płaska. Pierwsze dwie części były przedstawione w postaci znanej z top down shooterów, czyli potocznie „z lotu ptaka”. Miało to swój urok i pozwoliło obejść ograniczenia ówczesnych pecetów, ale cieszę się, że ten etap rozwoju grafiki mamy już za sobą.

W „jedynce” wcielaliśmy się w kryminalistę sprawnie zdobywającego kolejne szczyty przestępczej kariery. Wykonywaliśmy misje zlecane przez różne rodziny mafijne, korzystając z arsenału broni (i pojazdów) dostępnych w świecie gry. Zaznaczam, że obszar dostępny do naszej dyspozycji był naprawdę duży i jak mało który tytuł zapewniał dowolność roz(g)rywki. To było coś!

Co ciekawe, pierwsze dwie edycje GTA spotkały się z chłodnym przyjęciem recenzentów, lech jednocześnie… ze znakomitymi wynikami sprzedażowymi. Krytycy sceptycznie podchodzili do formuły gry, gracze zaś byli Race’n’Chase (tak gra nazywała się pierwotnie) absolutnie zauroczeni.

„GTA 2” (oraz dodatki do „jedynki” jak „GTA: London 1969”) było w zasadzie powieleniem konceptu znanego z protoplasty. Wizualnie ładniejsza (bo korzystająca z mocy tzw. akceleratorów graficznych), acz mimo wszystko dalej „płaska” produkcja, pod kątem gameplay’owym mocno przypominała oryginał.

Fun fact: pewien bardzo, polski znany outlet gamingowy przyznał GTA 2 ocenę… 5/10. Do dziś pamiętam, jaki szok wywołało wśród moich rówieśników. Bo TAKA gazeta… ops, magazyn, przyznał TAKIEJ grze tak niską ocenę? Wtórność „dwójki” (prawdziwa lub rzekoma) była jednak tylko zapowiedzią wstrząsu, jaki miał nadejść w 2001 roku.

  • Szok absolutny, czyli GTA 3

Zaręczam, nikt nie był gotowy na trzęsienie, jakie wywołała premiera GTA 3. Ani GTA Online (znacznie później), ani Vice City, ani nawet San Andreas nie mogły pochwalić się tak potężnym efektem „wow”, który potrafił wstrzymać na chwilę pracę serca gracza (a przynajmniej tak to wtedy odebrałem).

Obecnie grafika „trójki” wygląda słabiutko, ale gigantyczna metropolia, setki pojazdów, aktywności i wyzwań wzbudzały cichy terror wśród ówczesnych pecetów. Ależ ta gra miała wymagania!

W GTA 3 gracz wcielał się w rzezimieszka o imieniu Claude, który toczony chęcią zemsty wspina się powoli po szczeblach gangsterskich struktur. Nie chcę specjalnie spoilować, gdyż fabuła potrafi autentycznie wciągnąć, ale naprawdę warto śledzić uważnie historię przedstawioną w grze – postacie we wszystkich odsłonach Grand Theft Auto naprawdę dają się polubić.

 

 

Gdzie to ja byłem… ah, już wiem. Liberty City to fikcyjna metropolia luźno inspirowana Nowym Yorkiem. Mógłbym polemizować, że tak naprawdę to ona, nie skromny Claude, jest główną bohaterką tej części. Wieżowce, szerokie drogi, gęsty i autentyczny ruch uliczny, zachwycające stacje radiowe, agresywne odzywki przechodniów… tak, dzieło Rockstar North miało wszystko, aby gracz poczuł się jak część porachunków rodzin mafijnych z wielkiego świata.

GTA 3 zostało okrzyknięte najważniejszą grą ówczesnej generacji konsol i jedną z najważniejszych gier w ogóle. Kto wie, może gdyby nie „trójka”, tytuły z otwartym światem wyglądałyby zupełnie, zupełnie inaczej…

  • Różowe lata 80., czyli (Miami) Vice City!

Twórcy mieli w rękach żyłę złota. Przygotowana przez nich formuła rozgrywki okazała się strzałem w dziesiątkę, jedyne co trzeba było zrobić to umiejętnie spożytkować taki kapitał.

Zabrzmi to absurdalnie, bo chociaż GTA 3 było przejawem czystego geniuszu twórczego, Vice City okazało się jeszcze lepsze! Akcja gry przenosiła nas do  wściekle różowych latach 80’, które wręcz ociekają uroczym kiczem. Nie jest to wada, gdyż plastikowy vibe tamtego okresu uchwycono doskonale. Neony, pastelowe kolory, muzyka disco i spodnie z niezdrowo szerokimi nogawkami potrafiły oczarować.

 

 

Twórcy bardzo przytomnie nie zdecydowali się na wprowadzenie drastycznych zmian do gameplay’u. Dalej mieliśmy do czynienia z „bandyckim sandboxem”, w którym – tym razem jako Tommy Vercetti – mogliśmy zrobić niemal wszystko, dziesiątkami godzin ignorując główny wątek fabularny.

Tak, to nie błąd – Vice City obfitowało w aktywności, pielęgnowało też graczy ceniących emergentny gameplay**, więc jeśli tylko ktoś miał ochotę, mógł niemalże do woli wcielać się w taksówkarza albo niezdrowo irytować kolejne oddziały policji.

Można było spotkać się z opinią, że ta część stanowiła najbardziej udaną i kompletną odsłonę cyklu. Czy tak jest w istocie trudno powiedzieć, ale znam wielu, którzy oddaliby nerkę za remake Vice City właśnie.

  • Beżowe podwórka i lowridery, czyli GTA: San Andreas

Ah, lata 90., czas mojej wczesnej młodości! Okres ten jednak nie dotyczy premiery San Andreas (duh), ale dekady w której dzieją się wydarzenia przedstawione w grze. Tym razem wcielamy się w Carla Johnsona (dla przyjaciół CJ-a) – CJ wraca w rodzinne strony z powodu śmierci swojej mamy. Naturalnie, to tylko zalążek fabularny, szybko okazuje się jednak, że ktoś próbuje wrobić go w morderstwo…

Pod kątem gameplay’owym mamy do czynienia z ewolucją. Twórcy – ponownie – nie zdecydowali się na drastyczne odświeżanie sprawdzonej formuły. Dalej możemy eksplorować ogromny świat pęczniejący od misji i dodatkowych aktywności. Do obszernego grona pojazdów w tej części dołączyły rowery, quady, traktory, czy nawet… kombajny!

 

GTA San Andreas Rockstar Games

 

CJ nabył również szeroką paletę przydatnych umiejętności, takich jak pływanie, przeskakiwanie przez przeszkody czy prowadzenie ognia z dwóch broni jednocześnie. Ciekawym smaczkiem wizualnym była możliwość personalizowania wyglądu głównego bohatera. Możemy zmienić nic tylko fryzurę, ale także i zwiększyć masę mięśniową, dzięki czemu nasz protagonista w kilka sekund przestanie wyglądać jak zasuszony chuchrak.

Dodam, że śródtytuł nie wprowadza w błąd ani trochę. Kolorystykę gry utrzymano w beżach, brązach i szarościach, co miało wyeksponować uliczny klimat Kalifornii tamtych lat. Z jednej strony zgaszona tonacja była miłą odmianą po pstrokatym Vice City, ale w mojej ocenie, potrafiła zmęczyć. San Andreas do dziś cieszy się ogromną popularnością wśród entuzjastów gamingu na całym świecie i w mojej ocenie, jak najbardziej zasłużenie.

 

GTA San Andreas

 

  • Słowiański vibe w Liberty City, czyli GTA 4

Do tej części serii podchodzę z pewnym sentymentem, gdyż główny bohater to słowianin z krwi i kości, zaś jego przyjaciel i jednocześnie pierwszy mocodawca ma na imię Roman. Come on, jak tu nie lubić kogoś o imieniu Roman?

Niko, bo tak ma na imię protagonista „czwórki”, wybiera się do stanów skuszony opowieściami Romana o życiu w bogactwie i pluskaniu w zwitkach banknotów. Niestety, szybko okazuje się że Roman wcale nie śpi na kasie, a co najwyżej ją ciuła jako właściciel podupadającej firmy taksówkarskiej. Niko zostaje szybko włączony do lokalnego półświatka, gdzie zaczyna karierę bandziora przez wielkie „B”.

 

 

GTA 4 zachwycało oprawą wizualną. o ile poprzedniczki (tj. GTA 3, Vice City i San Andreas) pod kątem technikaliów wyglądały bardzo podobnie, o tyle w przypadku czwartej odsłony mieliśmy do czynienia z gruntownym remontem silnika graficznego.

Liberty City zachwycało detalami, życiem ulicznym, a także zachowaniem pieszych i kierowców. Recenzenci zgodnie podkreślali realizm, jakim potrafiła zachwycić gra. Twórcy zdecydowali się na znacznie poważniejszy podkład fabularny, co doskonale rezonowało ze szklaną, zimną metropolią stylizowaną na Nowy Jork.

Prowadzenie samochodów stało się jakby bardziej wymagające, z gry zniknęły również bardziej nietuzinkowe pojazdy, jak np. rowery. Czy to faktycznie wada? Cóż, była to istotna decyzja designerska, która dobrze korespondowała z bardziej ponurą estetyką Liberty City.

Ważnym usprawnieniem była możliwość chowania się za osłonami podczas wrogiego ostrzału, co nie tylko pozytywnie wpływało na dynamikę starć, ale i pozwalało chociaż na chwilę złapać oddech podczas potyczek. Nawiasem mówiąc, korzystanie z systemu osłon było obowiązkową mechaniką 99% gier wydanych po roku 2005, a to ze względu na „Gears of War”, które ten system dramatycznie spopularyzowało. GTA 4 nie wszystkim jednak przypadło do gustu. W żadnym wypadku nie można powiedzieć, że była to produkcja nieduana, ale jednak część graczy tęskniła za rozświetlonym neonami Vice City i jego absurdalnym humorem.

Kiedy wyszło GTA 5? Już 11 lat temu?!

O ile poprzednie odsłony miały premierę w krótkich odstępach, tak „piątka” została wydana w 2013 roku. Ma to związek ze zorientowaną na rozgrywkę sieciową GTA Online, ale o tym napiszę więcej w kolejnym akapicie.

Grand theft Auto 5 to tytuł, który cieszy się absurdalną liczbą półtora miliona ocen (!!!) w serwisie Steam. Dla odpowiedniego kontekstu, wyczekiwany latami Cyberpunk 2077 doczekał się ich „jedynie” sześćset tysięcy.

Największą zmianą w GTA 5 był sposób prowadzenia narracji. W grze mogliśmy wcielić się w jednego z trzech bohaterów, czyli Michaela, Trevora i Franklina. Trudno znaleźć wśród protagonistów gier wideo większego psychopatę niż Trevor – GTA ma w swoim portfolio wiele budzących niepokój postaci, ale jednak nasz łysiejący jegomość znalazłby się na podium takiego ponurego zestawienia.

 

 

Gra wróciła do (lekko) slapstickowej stylistyki, gdzie zarówno samo miasto jak i jego mieszkańcy są w istocie parodystycznym odbiciem realnego świata. Satyra w grze nie oszczędza nikogo i niczego, także gracza. Jeśli więc podczas którejś cutscenki poczujemy nieprzyjemne kłucie w sercu, to może oznaczać, że zostaliśmy „ustrzeleni” przez scenarzystów Rockstara. Auć! Świat gry był absurdalnie wielki. Wiem, że w podobnym tonie pisałem już wcześniej, ale cóż zrobić, skoro twórcy gry za każdym razem podnosili poprzeczkę jeszcze wyżej.

W grze pojawiły się zwierzęta (yay!), każdy z bohaterów odznaczał się specjalną umiejętnością (np. Michael miał do dyspozycji znany z serii „Max Payne” bullet time), a trójka naszych cukierasów mogła komunikować się między sobą za pomocą smartfona. To naprawdę robiło wrażenie! „Piątka” to najnowsza, skupiona na samotnej rozgrywce część serii. I chociaż od jej premiery minęła ponad dekada, na temat szóstej odsłony wciąż wiemy stosunkowo niewiele.

 

GTA 5

 

GTA online, czyli odpowiedź na pytanie „Kiedy wyjdzie GTA 6”

GTA Online to tytuł któremu udało się coś, co nie wyszło np. niesławnemu „All Points Bulletin”, czyli wpisanie realiów gangsterskiego sandboxa w ramy rozgrywki wieloosobowej.

Gra pozwala na zabawę do 32 graczy w obrębie jednego serwera i wykonywanie zleceń w ogromnym (znowu!) otwartym świecie. Grę wyposażono w edytor pozwalający na personalizowanie poszczególnych misji, np. poprzez dodawania checkpointów w przypadku wyścigów czy punktów respawnu dla poszczególnych graczy.

GTA Online żyje i ma się lepiej niż dobrze, ale nie dlatego warto o nim wspomnieć. Wielu upatruje odwlekanie premiery GTA 6 właśnie w sieciowej edycji serii. Warto spojrzeć na tę kwestię oczami wydawcy: czemu miałby on spędzać setki milionów dolarów*** na tworzenie niezwykle skomplikowanego tytułu dla jednego gracza, skoro może stosunkowo niewielkim nakładem monetyzować wydanie z komponentem sieciowym?

Rockstar głośno o tym nie mówi, to jedynie (i aż) domysły którymi dzielą się mocno podminowani już gracze. I chociaż kolejne plotki o szóstej części co jakiś czas nieśmiało uśmiechają się do nas z ukrycia, oficjalnej zapowiedzi wciąż brak.

Koniecznie zajrzyjcie do artykułu „Oficjalna zapowiedź „GTA 6” – nasze wrażenia”.

Podsumowanie

O GTA można by napisać opasłe tomiszcze, które choćby miało i tysiąc stron, pewnie i tak dotknęło by jedynie najbardziej powierzchownych mechanik w grze. Czy się to komuś podoba, czy nie, Grand Theft Auto to nawet nie tyle rozrywka, co wręcz fenomen popkulturowy, na którym niektórzy próbowali zrobić karierę (np. prawniczą – Jack Thompson, amerykański prawnik i aktywista uwziął się na tę cenioną serię już wiele lat temu).

Poza wymienionymi wyżej odsłonami, gracze mogli też cieszyć się spin offami na konsole mobilne, czy nawet edycjami na smartfony. Jedno wydaje się pewnie – nawet jeśli gaming przestałby istnieć z dnia na dzień, pamięć o GTA wybrzmiewać będzie jeszcze przez długie lata.

*Później studio przemianowano na Rockstar North

**Czyli taki, w którym to gracz sam wyznacza sobie cele nieprzewidziane przez twórców

***Całkowity koszt gry zamknął się w ok. 265 milionach dolarów, co w 2013 roku było wręcz nieprzyzwoitą wartością