Anne Carson w „The Albertine Workout” przygląda się postaci Albertyny, bohaterki „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Pisze:

Problemami Albertyny są:

(z punktu widzenia narratora)

a) kłamstwa

b) lesbijstwo

i (z punktu widzenia jej samej)

a) bycie uwięzioną w domu narratora

Trzy największe „problemy”, gdy jest się kimś nie wpisującym się w wyznaczone role - bycie „odmieńcem”, przymus kłamstw, brak własnego języka i funkcjonowanie w cudzej opowieści. Renata Lis ponad sto lat po Prouście udowadnia, że dzisiaj historia Albertyny mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.

Eseistka, pisarka i tłumaczka, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej „Nike” w wydanym w 2017 roku „Lesbos” stworzyła wspaniały, oparty w większej mierze na lekturach, niż prywatnej historii, opis miłości między kobietami.

„Moja ukochana i ja” to krok dalej - to autobiograficzny esej, będący czymś na przecięciu manifestu, książki publicystycznej o życiu we współczesnej Polsce, nie wolnym od filozoficznych rozważań o naturze miłości. Może odpowiednio byłoby powiedzieć: „lesbijskiej miłości”, ale warto być ostrożnym.
 

Moja ukochana i ja
 

Obalanie komunizmu na 9 piętrze

Zaczynamy na warszawskiej Pradze, na Szmulkach i w okolicach cerkwi, której pękate cebule nawet widzowi kolejny raz przechodzącemu w ich pobliżu, wydają się czymś spoza ustalonego świata. Lis opowiada o dzieciństwie: matce, która dziewczynce z kucykami kojarzyła się z „egipską królową Nefertiti”, ojcu, „zdecydowanie nie nadającym się na faraona”, polskim dziadku i babci, która nie rozpaczała po jego śmierci.

„Doceniała to, że teraz wreszcie będzie mogła żyć dla siebie”, pisze Lis, i dodaje: „wnuczce zapadło to głęboko w pamięć”.

Czytelnikom w pamięć zapewne zapadnie historia o tym, jak mama dziewczynki wraz z mamą jej koleżanki, N. „obaliły komunizm na dziewiątym piętrze”. Ale też opowieść o lekturze „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej, której sposobie pisania - zdaniem autorki - miał w sobie „jakiś nieprzyjemny ton, szorstki, żołnierski”. Młodej dziewczynie najbardziej zapadły w pamięć rysunki przedstawiające różne rodzaje tego, co nazywamy „błoną dziewiczą”.

Lis: „Studiowałam je obsesyjnie, próbując odgadnąć, jaką mam ja i czy przypadkiem nie tę najgorszą, perforowaną, ale może całkiem zarośniętą, jedną z tych, z którymi w końcu ląduje się w szpitalu, bo żaden penis nie potrafi ich rozerwać”. Podsumowuje: „Ostatnia rzecz, jaką dałabym córce”.

Pewnie wiele osób czytających „Moją ukochaną…” w tym momencie sięgnie pamięcią do swoich traumatycznych doświadczeń z lekturami „uświadamiającymi”. W jedynej książeczce o seksualności, jaką rodzice mi podsunęli, prezerwatywa została określona mianem „woreczka na spermę”. Długi czas zajęło mi kombinowanie jakim cudem woreczek foliowy, w który pakowało się kanapki do szkoły, miałby utrzymać się na penisie. Do dzisiaj z irytacją patrzę na sklepowe „zrywki”.

Cóż - nie jest nam dane, by - jak Alice B. Toklas w „Autobiografii…” napisanej przez Gertrudę Stein - móc powiedzieć: „Miałam w owym czasie parę intelektualnych przygód ale raczej nieszkodliwych”. To z pewnością różni dzieciństwo w Kalifornii, od tego nad Wisłą.

Polska Ernaux?

W książce Lis będzie zabawnie, będzie strasznie, ironicznie, trochę Didiera Eribona („wróciłam do swojego Reims”), trochę Ernaux, ale przede wszystkim własny projekt literacki. Jest bowiem książka Lis nie tyle opowieścią o niej samej, ale też o jej wieloletnim związku. A o związku trudno opowiadać, literatura bowiem zna modele opowieści o nieobecnych - zmarłych i byłych. Ale o wciąż ważnych i współistniejących?

Lis decyduje się na bardzo dużo szczerości, odsłania - całkiem zabawnie - historię związku z Elżbietą, jego wewnętrzne problemy, jak i uwikłanie w relacje ze światem zewnętrznym. Krótko mówiąc - będzie o homofobii, potrzebie ujawnienia, ale też potrzebie zachowania czegoś dla siebie, monogamii, a zarazem queerowości. Kłamstwa - lesbijstwo - własna opowieść - Anne Carson znowu do nas wraca. Lis oprowadza nas po swoim związku jak kuratorka wystawy, która wciąż zastanawia się, czy na pewno dobrze poukładała prezentowane obiekty.

Nie można napisać książki poświęconej związkowi dwóch kobiet w Polsce, bez pisania o homofobii. Lis doskonale opowiada o atmosferze lat 90., gdzie nawet w inteligenckich środowiskach, zjawisko to miało się doskonale. Służy jej do tego metafora gry w „pinfingera”. Dłoń z rozsuniętymi palcami kładziemy na ziemi. Nożem staramy się trafić w szczeliny między nimi.

Lis: „Gra przedstawiała nasze życie: jeśli nie trafisz w szczelinę akceptacji, zostaniesz zraniona. Jeśli otworzysz się w nieprzyjaznym miejscu, zostaniesz zraniona. Jeśli poruszysz się nieopatrznie, również zostaniesz zraniona, dostaniesz sepsy i w końcu umrzesz”. Na szczęście jest miłość. I ona znowu okazuje się dawać siły. Choć - i o tym będzie tu sporo - na miłość też trzeba znaleźć siły.

Prywatne jest polityczne, ale to za mało

Mimo, że rozpoczynanie eseistycznej, autobiograficznej opowieści od dzieciństwa wydaje się być banalnym zagraniem, w „Mojej ukochanej…” czytelnicy niemal od razu zostaną skonfrontowani z szerszą perspektywą - historyczną, społeczną, polityczną, która nie jest tylko tłem dla autobiograficznej opowieści, czy jej istotnym uzupełnieniem, ale czymś współistniejącym, czymś bez czego nie ma biografii. To nie jest już tylko pokazywanie, że prywatne jest publiczne, do czego chyba przywykliśmy, ale pójście krok dalej. Na czym ono polega? Już wyjaśniam.

W określeniu „prywatne jest publiczne/polityczne” wciąż zawiera się binarny podział świata. Możemy sobie wyobrażać, że istnieją takie sprawy prywatne, które nigdy nie staną się publiczne. Podobnie jak możemy mieć nadzieję, że coś w naszym życiu nie jest poddane politycznym regulacjom, wpływom, manipulacjom.

Renata Lis zaciera granice między prywatnym, a publicznym, wychodzi poza ten model - celebruje uczucie, publicznie je opisując, dając do niego dostęp postronnym, ale też wymyka się potrzebie tworzenia klarownego programu politycznego. Jej prywatne czasem staje się manifestem - gdy pisze o potrzebie wprowadzenia równości małżeńskiej - ale też wymyka się z ram. Kluczowe dla tej opowieści jest podążanie za autorką i nie wpisywanie jej w dostępne schematy, choć od początku będzie się nasuwał Państwu z pewnością model „lesbijskiej”.

Złapani w słowa

Lis przeprowadza czytelnika przez możliwe, dostępne tożsamości. Pokazuje jak blisko jej do ruchu LGBTQ i jak z wielu względów jest on dla niej ważny, ale w trakcie lektury będzie czytelnik odkrywał przesuwanie się autorki na inne pozycje, podważanie normy, zgodnie z którą kobieta będąca z kobietą, musi określić się jako lesbijka. „Gejka” - pisze o sobie Lis, podkreślając, że zawsze lepiej czuła się w towarzystwie mężczyzn. „Próbują złapać nas w słowa” pisze Lis. I to zdanie sobie zachowuję.

Lis, podążając za Nelson i Carson, pisze że płeć nie jest czymś, co interesuje erosa. Pragnienie zwane u Greków erosem, wiąże się z uczuciem braku, który „wywołuje potrzebę sięgania po wciąż umykające spełnienie, w nieustannym ruchu, w którym gubi się i od nowa odnajduje swoje ja”. Płeć nie ma tu wielkiego znaczenia.

I choć jest to książka niezwykle klarowna, ułożona w grzecznie po sobie następujące rozdziały, to jej konteksty wymykają się ideologicznej klarowności, programowi politycznemu.

To pisanie spokojne, nienastawione na efektowność frazy, klarowne, momentami aż zaskakująco przejrzyste. Lis, która przyzwyczaiła czytelników do fraz poetyckich, wysmakowanych, erudycyjnego ściegu języka, tym razem pisze, że

„Dobiegł końca czas kunsztownych form, cyzelowanych stylów, modernistycznego patosu sztuki i piętrowych postmodernistycznych gier. Pisanie w czasach zmierzchu i chaosu nie potrzebuje oryginalnych pierwszych zdań. (...) Dziwi mnie, że komuś chce się tracić na to wszystko ostatnie chwile, nawet jeśli te chwile okażą się latami”.

A czego potrzebujemy?

Komunikacji, dzielenia się i więzi - pisze Renata Lis, zakreślając tym samym cele i ambicje literackie „Mojej ukochanej…”. Wszystkie spełnione.

Stare kobiety leżą

Jest esej Lis przejmujący, gdy czyta się go jako historię starzenia się. Tu unosi się nad eseistką duch Ryszarda Przybylskiego, który w swojej doskonałej „Baśni zimowej” pisał, że „kochanie” to dobro, „które odsłania ludziom piękno świata, radość istnienia, a czasem nawet sens bytowania”. Przybylski, podobnie jak Brach-Czaina, zwracał w tym kontekście uwagę na zmysły - dopóki czujemy, dotykamy, dopóty nie ulegniemy - to określenie EM Forstera - „tępej ospałości zmysłów”.

Lis przygląda się starzeniu się swoim i swojej ukochanej, próbując znaleźć w nim witalność, coś ożywczego, niedostępnego dla zapatrzonych w podbój świata młodych ludzi. Niekoniecznie jest to mądrość. Nie jest autorka „Lesbos” mentorką, nie chce stać się patriarchinią, która będzie wyjaśniała nam świat. Jednocześnie jest w niej potrzeba odkrywania tego, z jakich warstw zbudowana jest nasza codzienność. Ale co innego mogło wyrosnąć ze studentki Janion i Brach-Czainy?

Bardzo podoba mi się to, jak Lis pisze o miłości. Polska literatura cierpi na głód opowieści o miłości, a zwłaszcza miłości między dwoma kobietami. Podczas lektury „Mojej ukochanej…” przypomniał mi się wiersz Różewicza, „W środku życia”. Poeta opisuje w nim, jak po końcu świata, którego doświadczył, „znalazł się w środku życia” i musiał na nowo nauczyć się nazywać, opisywać to, co go otacza. To mozolne działanie wydaje się być pozbawione sensu, dopóki podmiot liryczny nie usłyszał głosu drugiego człowieka. I tym jest - zdaje mi się - dla Lis budowanie relacji: odkrywaniem, że ten drugi głos jest nam niezbędny, by świat przestał być tylko zbiorem pojęć, czymś przeżywanym wyłącznie na poziomie intelektualnym,

Chcę autograf

„Nie zbieram autografów”, pisze Renata Lis i jest to stanowisko, które podzielam. Czasem, po spotkaniu autorskim, czy premierze, którą prowadzę, osoba autorska chwyta mój egzemplarz i bazgrze w nim przy mojej absolutnej rozpaczy. Lubię bowiem poprosić o dedykację, gdy wiem, że ranga tego, co dzieje się zarówno w książce, jak i mojej relacji z nią, jest tego warta.

Nie mogę się doczekać, by „Ja i moja ukochana” dotarła do mnie w wersji drukowanej i będę mógł poprosić Autorkę o dedykację. Bo to jest książka, jakiej wszyscy potrzebowaliśmy, choć o tym nie wiedzieliśmy. Książka o życiu, miłości, pasji, przyglądająca się językowi, polityce, tożsamościowym poszukiwaniom. Mądra, ale dająca przestrzeń dla własnych rozważań.

Dla wielu osób w Polsce miłość dwóch kobiet to z pewnością wciąż „koniec świata”. Renata Lis przypomina, że to żaden koniec, spokojnie, to „dopiero początek naprawdę pięknej przyszłości”. Chciałbym w to uwierzyć.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam

(Anne Carson przełożyłem w swojej zuchwałości sam.)