Thomas Reinertsen Berg, znany z wydanego w Polsce “Teatru świata”, napisał książkę o roślinnych substancjach, których szczypta wystarczy do zmiany smaku potrawy, a liczone w tonach import i eksport były w stanie przeobrazić handlowe i geopolityczne szlaki świata. Chodzi o przyprawy - a konkretnie o egzotyczne dla ludzi z Europy “korzenie”, czyli suszone i sproszkowane części roślin. Uściślam to pojęcie, bo przyprawą mogą być także zioła i niektóre rośliny, ale dodawane są zazwyczaj w formie świeżej. A skoro można dodać je świeże, to znaczy że rosną lokalnie, nie mają otoczki luksusu i ich stosowanie w kuchni nie sprawdzi się w roli wyznacznika statusu społecznego, a wręcz przeciwnie (patrz: plebejskie czosnek i cebula, do tej pory konotujące niskie pochodzenie). Przedmiotem zainteresowania Berga są więc cynamon, kardamon, gałka muszkatołowa, goździki i imbir, czyli wszystko, co będziemy zaraz wsypywać do świątecznych ciast, napojów i pierników. Mówiłam, że „Przyprawy…” to idealna książka pod choinkę!
 

Przyprawy książka recenzja
 

Handel korzeniami

Berg opowiada historię przypraw korzennych chronologicznie, wychodząc przy tym ze słusznego założenia, że czytelnikom i czytelniczkom przyda się opis tego, co właściwie jemy. W przypadku pieprzu i kardamonu - nasiona (to akurat łatwe), jadalna część imbiru to kłącze, goździki to wysuszone, nierozwinięte pąki czepetki pachnącej, gałka muszkatołowa powstaje po starciu wysuszonych nasion muszkatołowca korzennego (cały owoc przypomina nieco brzoskwinię), cynamon otrzymuje się z kory cynamonowca. Po wyjaśnieniu podstaw autor opisuje geograficzne uwarunkowania hodowli ww. roślin od pradziejów, a także ich strategie ewolucyjne. Większość z nich, jak można się domyślać, wydziela intensywny zapach, a to sprawiło, że ludzie błyskawicznie odkryli ich przydatność w dodawaniu atrakcyjności mdłej diecie, składającej się z ryb i bulw. Za sprawą wysokiej zawartości olejków eterycznych (np. w gożdzikach) i “rozgrzewającego” działania, niektóre przyprawy stosowane są jako lekarstwa, inne uważa się za afrodyzjaki.

Handel korzeniami (chociaż de facto jedyną podziemną częścią rośliny jest w tym towarzystwie imbir) kwitnie przez całe wieki, próba jego zdominowania prowadzi do wojen, zawierania podstępnych i ulotnych sojuszy, do kradzieży sadzonek i wycinania w pień plantacji konkurentów. Dzieje się to w Azji na długo przed przybyciem Europejczyków. Kupcy z Włoch, Hiszpanii i Portugalii bardzo długo są co najwyżej pokornymi petentami, proszącymi uprzejmie o sprzedanie paru ton przypraw, zabiegającymi o przychylność lokalnych władców. Zresztą, o czym łatwo zapomnieć w ogólnikowych narracjach, to przecież handlowcy napędzali tzw. Wielkie Odkrycia Geograficzne. Ludzka ciekawość, owszem, ale przede wszystkim chęć znalezienia jak najszybszej drogi morskiej do Indii i wyprzedzenia konkurencji.

Wojny o przyprawy

Dla mnie jak zawsze najciekawsze było rozbijanie obiegowych przekonań. Weźmy na przykład Anglię, którą wyobrażamy sobie jako kolonialną potęgę na lądzie i morzu, imperium, w którym nigdy nie zachodzi słońce. Tymczasem początki są trudne. Anglia Tudorów to dramatycznie biedne, nękane ciągłymi wojnami domowymi państwo wyklęte przez papieża. Handel w Azji wymaga floty i funduszy, ale brakuje jednego i drugiego (nawet słynne zwycięstwo nad Armadą było zasługą pogody i zbiegów okoliczności raczej niż wojennego kunsztu admirałów). Anglicy w Azji znajdują się między młotem Holandii a kowadłem Portugalii i regularnie zbierają upokarzające bęcki na morzu (których kulminacją jest wpłynięcie niderlandzkiej floty na Tamizę i zatopienie cumujących tam statków). Rozsierdzony poeta Andrew Marvell pisze, że “Holandia nie zasługuje wręcz na miano kraju, to jedynie wędrujący angielski piasek, niestrawione wymiociny morza”, ale to ostatecznie Anglicy muszą uznać, że nie dla nich handel korzeniami. Zamiast tego biorą się za herbatę i indyjską bawełnę - i to właśnie ona stanie się podwaliną ich przyszłej potęgi w Europie i na świecie.

Berg doprowadza narrację do czasów współczesnych, poruszając kwestie sprawiedliwego handlu, postkolonializmu, pisze też o zmianach klimatycznych, które mogą zagrozić uprawom delikatnych, uzależnionych od bardzo konkretnych warunków pogodowych roślin. Być może dla naszych wnuków goździki znowu staną się towarem luksusowym, a nie jakimiś patyczkami, walającymi się w szafce po zeszłorocznym dekorowaniu pomarańczy. Co ciekawe, niedawno mieliśmy przykład boomu korzennego: w 2020 roku na skutek pandemii ludzie zaczęli znowu wierzyć w moc pieprzu, imbiru i naturalnych “rozgrzewaczy”, które miały uchronić przed infekcją lub złagodzić jej przebieg. Pomimo setek lat wcale nie odeszliśmy daleko od korzeni fascynacji przyprawami korzennymi.

Na marginesie dodam, że książka jest ładnie wydana, bogato ilustrowana, zawiera też indeks, spis literatury przedmiotu i przyjemny dla oka układ stron.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam