Wydawałoby się, że literatura nie potrzebuje hierarchii, rankingów, ustawiania w kolejności, jakimś wyobrażonym porządku. Tworzenie rankingów jest jednak w jakiś sposób naturalnie wpisane w świat książek, które przecież cały czas staramy się uporządkować, skatalogować, upchnąć na półce w odpowiedniej kolejności, wyselekcjonować pomiędzy tym, co do piwnicy, a co do domowej biblioteczki. Z tego „szaleństwa katalogowania” i rynkowych wymogów rodzą się tego rodzaju zestawienia. I z tego, że czasem po prostu lubimy kogoś wyróżnić, podobnie jak nagrodzić, o czym w ostatnich dniach dzięki Nagrodzie Nobla dla Olgi Tokarczuk przekonaliśmy się najlepiej.

Dzisiaj moje prywatne TOP 10 polskiej literatury mijającego roku, czyli dziesięć książek, które w jakiś sposób zrobiły na mnie wrażenie, uważam, że powinniście się z nimi zapoznać, niosą w sobie coś ciekawego. Chciałbym, żebyście czytali moją listę także jako pewną propozycję krytyczną, przyjrzenie się temu, jakiej literatury potrzebuję dla siebie i co w niej cenię. A cenię utrudnianie mi życia, przeszkadzanie, próby wyprowadzenia mnie w pole i przypomnienia o tym, że trzeba się skupić, czytać wolniej, wracać i z tym co napisane się zmierzać odrzucając przyzwyczajenia. Warto szukać takich właśnie książek, bo rankingi bestsellerów pełne są całkiem przyzwoitych i ciekawych książek, o których szybko zapomnicie. A o tych książkach trudno zapomnieć. Kolejność postanowiłem nadać temu zestawieniu iście olimpijską - 7 tytułów bez miejsc i podium z jedną książką wyróżnioną, możemy nazwać ją szumnie Książką Roku, bo co nam szkodzi.

 

Miejsca 10-4

„Nieradość”, Paweł Sołtys (Wydawnictwo Czarne)

Pisząc recenzję tego tytułu wspominałem, że po pierwszej lekturze miałem poczucie, że potrzebuję jednak ją powtórzyć, bo jakby coś mi ciągle umykało. Kilkanaście opowiadań układających się w dwa cykle, w których dotykamy problemów z polską historią, rozliczeniem przeszłości, przypomnienia o jej żydowskich obywatelach naszego kraju, jak i problemów nam bliższych - chorowania, zmagania się z pisaniem, starzenia się. Sołtys zaskakuje nie tylko erudycją i umiejętnościami formalnymi, ale tym, że udanie odchodzi od „Mikrotyków” w stronę literatury trudniejszej, bardziej wysmakowanej, do powolnego konsumowania. Książka, która sprawia radość podążania za autorem. Lub za panem Rysiem, który „wyglądał jak samobieżny pączek”.

 

„Znikanie”, Izabela Morska (Społeczny Instytut Wydawniczy Znak)

Niczego się tak nie boję jak choroby, zwłaszcza takiej, która mogłaby mnie wyłączyć z „normalnego” funkcjonowania w społeczeństwie. Ten lęk pewnie większość z czytających nieniejszy ranking podziela. Izabela Morska napisała książkę właśnie dla nas - przewodnik po chorowaniu, odkrywający morfologię i anatomię „bycia chorym”, a raczej „chorą”, bo kobiece doświadczenie jest tu istotne. Ale to nie tylko dziennik choroby, to też eseistyczna opowieść o wykluczeniu, ukrywaniu się, uprzywilejowaniu i grach, które zachodzą na różnych poziomach kontaktów społecznych. Jest to opowieść o niemocy i transgresji. Choć wydawałoby się, że będzie to książka trudna w lekturze, Morska pisze „Znikanie” publicystycznie, płynnie i od serca serwuje nam siebie i swoją prawdę o świecie. Brak tej książce klasycznych struktur - dziennika czy eseju, wszystko tu się przelewa i zlewa w jedną ale bardzo wielowymiarową autobiograficzną i uniwersalną opowieść. Uważam (trochę z góry), że jest to książka już niedoceniona, bo zachwycamy się Eribonem, Louisem, a Filipiak przemyka gdzieś obok może trochę niezauważenie. Zdecydowanie warto jednak po „Znikanie” sięgnąć.

 

„Zimowla”, Dominika Słowik (Społeczny Instytut Wydawniczy Znak)

Autorka już zbiera laury za swoją powieść, bo została nominowana do Paszportów Polityki, a „Zimowla” to z pewnością jedna z tych książek, które należy tej zimy przeczytać. Dlaczego? Choćby dlatego, że po jej lekturze zostaną w nas postaci, które stworzyła Słowik. Babka Starecka, niewydarzony ojciec-wróżbita, czy… Maryja Stanowojenna nie dają się zapomnieć. Słowik przy wyrazistych charakterystykach postaci nie zapomina o tle swojej powieści - także w tym zakresie mniej dzisiaj lubianym przez twórców i twórczynie, a więc opisach przyrody. Może już nie są one odzwierciedleniem stanów emocjonalnych bohaterów, ale wnoszą do powieści urok gawędy, jakiejś jednak fascynacji dawnym pisaniem, gdzie był czas i miejsce na niespieszne rozwijanie akcji. Z drugiej strony Słowik potrafi przyspieszyć i opowiedzieć nam historię detektywistyczną i kryminalną. Mieszają się gatunki, mieszają czasy, plączą ludzie. A wszystko to tworzy spójną i wciągającą powieść. Takich dzieł nam zdecydowanie brakuje.

 

„Akan”, Paweł Goźliński (wydawnictwo Agora)

Goźliński udowodnił, że wciąż można napisać doskonałą powieść w oparciu o świetną znajomość realiów, historycznych artefaktów i uważne śledzenie biografii głównego bohatera. Wydawałoby się, że w świecie, gdzie panuje wciąż moda na non-fiction, a biografistyka zdaje się rozkwitać, nie ma miejsca na fikcję. Czemu Goźlińskiemu się udało? Bo jest erudytą, ma przeczytane te książki, które na pewno kiedyś odłożyliście sobie na emeryturę i potrafi wpleść w swoją opowieść wątki z różnych światów i porządków. Nie traci przy tym pisarskiej werwy, a inspiracji szuka tak w literaturze XIX jak i XXI wieku. Dla mnie był to powrót do czasów, gdy zaczytywałem się powieściami podróżniczymi, ale też przypomnienie fascynacji rosyjską literaturą, jak choćby Tołstojem czy Dostojewskim. Goźliński nie tylko sprawnie przetwarza tropy (i trupy) literackie, ale i opowiada na nowo mity założycielskie niepodległej Polski, pokazując, jak różne były postawy Polaków i jak uproszczony dzisiaj wizerunek tych czasów znamy. Jedna z dwóch-trzech książek, na których ponowne przeczytanie znowu chcę znaleźć czas.

 

„Stramer”, Mikołaj Łoziński (Wydawnictwo Literackie)

„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób” pisał Tołstoj w „Annie Kareninie” i ta zasada doskonale opisuje losy rodziny Stramerów. Nie różnią się niczym od innych żydowskich rodzin mieszkających w przedwojennym Tarnowie i wielu innych polskich miastach. Mają swoje marzenia o sukcesie, plany na przyszłość, kilkoro dzieci i nie za dużo pieniędzy. Są szczęśliwi w swoim zwykłym życiu. Ale tak zwane wiatry historii sprawią, że szczęścia będzie coraz mniej - antysemickie bojówki, komunistyczne sny o potędze, powolny rozpad tradycyjnych więzi. Łoziński w fantastycznym stylu portretuje ludzi, którzy wtedy byli uważani za zwykłych, przeciętnych, nie wyróżniających się z tłumu. Dzisiaj są dla nas, dzięki tej książce, przepustką do innego świata, stają się wyjątkowi, a przecież takich rodzin były tysiące. Wielkim osiągnięciem Łozińskiego jest sprawienie, że „Stramer” nie jest dydaktyczną opowieścią o polskiej historii, a - mimo fikcyjności - dokumentem normalnego, żydowskiego życia. To, co dla mnie w „Stramerze” najważniejsze to połączenie przygodowej, anegdotycznej, lekko farsowej opowieści z uważnym przyglądaniem się szczegółom. Bardzo udana powieść, jakże odmienna od poprzednich tego niezwykle utalentowanego autora.

 

„27 śmierci Toby’ego Obeda”, Joanna Gierak-Onoszko (wydawnictwo Dowody na istnienie)

Pisałem o tym reportażu w tym roku tak często, że trudno mi się nie powtórzyć. Zatem krótko - jeśli chcecie przeczytać reportaż, który wami wstrząśnie, ale nie będzie instrumentalnie wykorzystywał drastycznych opisów, jeśli chcecie spojrzeć na Kanadę okiem mądrym, czułym i ciekawym świata, to musicie po nią sięgnąć. To debiut Gierak-Onoszko. Chyba od czasu „Miedzianki” nie było tak wybitnego reporterskiego debiutu.

 

„Poniewczasie”, Wit Szostak (wydawnictwo Powergraph)

Szostak jest najlepszym, najmniej znanym polskim pisarzem i czas to w końcu zmienić. Sięgnijcie po jego książki, bo może nie z każdym nawiąże pisarz dialog, ale jestem przekonany, że jest wiele osób, które pokochają pisanie Szostaka i odkryją w nim coś dla siebie. Frazę, zdania, bohaterów nigdy nie idealnych, zawsze jakby pokracznych, czasem fajtłapowatych, niemądrych, ale w tej niemądrości ciekawych. „Poniewczasie” to powieść wychodząca od paraautobiograficznej opowieści o pisarzu, który stwarza światy, kradnąc czas, by dojść do nielinearnej powieści, w której autor zdaje się rozmawiać z własnymi bohaterami i negocjować z nimi swoje pisanie. Jest to opowieść o miłości, czuła i delikatna, ale i brutalna relacja z tworzenia. Takie gry formalne, komplikowanie nam czytania, mnie - jak już pisałem we wstępie - przyciągają i sprawiają, że jeszcze wierzę w to, że można napisać coś nowego. Zanurzyć się w „Poniewczasie” warto, ale spróbujcie choćby wznowioną w tym roku „Fugę” Szostaka, zabawną i wielogłosową powieść o ostatnim polskim królu, oczywiście z Krakowa. Czytajcie Szostaka, proszę!

 

PODIUM

BRĄZOWY MEDAL

„Nie przywitam się z państwem na ulicy”, Maria Reimann (Wydawnictwo Czarne)

Książka niezwykła, łącząca w sobie autobiograficzny zapis z reportażem i publicystycznym zacięciem. Reimann, sama będąc osobą widzącą świat w jego przybliżonych zarysach, opowiada o losie kobiet żyjących z syndromem Turnera. Nie jest „obiektywną” badaczką, a osobą, która przygląda się własnej reakcji na spotkanie z kobietami, które doświadczają dyskryminacji z powodu swojej choroby. I opowiada o tym, jak sama zmaga się z nieumiejętnością zrozumienia innych niepełnosprawnych, widzeniem ich przez klisze współczucia i pobłażania. Daje tym samym nam wszystkim prawo do błędów, zdaje się rozumieć, że możemy czasem być nietaktowni, nieuważni, ale musimy się uczyć zmieniać siebie i świat wokół nas. Jednocześnie Reimann potrafi być krytyczna wobec niepełnosprawnych, głośno przyznać, że uczą się oni wykorzystywać swoją sytuację instrumentalnie, a oczekiwanie zrozumienia może przerodzić się w emocjonalny szantaż. Wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi, zdaje się mówić autorka. To boleśnie szczere i mądre spojrzenie. Żaden raport, choćby najbardziej wstrząsający, żadna akcja społeczna choćby z użyciem drastycznych opowieści, nie da nam tyle co lektura tej wspaniałej książki.

 

SREBRNY MEDAL

„Bimetal”, Waldemar Bawołek (Państwowy Instytut Wydawniczy)

Mam spore podejrzenie, że niewiele osób sięgnęło po ten tytuł, choćby dlatego, że autor do piszących prosto nie należy. Bawołek robi swoje - rozwala język, narrację, przeinacza mity, tworzy hipnotyczny trip, a nawet rapuje. Zdaje się, że jest to autor, którego literatura nie ogranicza, jakby nie było reguł, a świat, który nam opowiada, mógł w każdej chwili się zmienić. Adam Knap z „Bimetalu” jest trochę współczesnym Odysem, który choć zbliża się do swojej Itaki, nigdy do niej nie trafi, bo przeszkadza mu w tym autor. Bawołka najwyraźniej nie interesującą szczęśliwe zakończenia, w ogóle wydaje się, że zakończenie powieści w strukturalny sposób rozumiane jako zamknięcie narracji, doprowadzenie wątków do szczęśliwego rozwiązania, go nie ruszało. Tu jest wszystko, jak w najbardziej odjechanym teledysku, ale rozpisane z precyzją i erudycją. Dla mnie „Bimetal” to powieść najciekawiej chyba dzisiaj pokazująca, że literatura również może się przepoczwarzać jak wall na fejsie. W czasach rozedrgania, metamorficznych struktur narracyjnych, „Bimetal” to literackie przetworzenie tego stanu świadomości, trochę strumień, a trochę mit. Wspaniała, trudna i jak zawsze w takich przypadkach niedoceniana proza. A może warto zobaczyć, jak rapuje pisarz z Ciężkowic?

 

ZŁOTO

„Cieśniny”, Wojciech Nowicki (Wydawnictwo Czarne)

Sportowe metafory w literaturze niektórych drażnią, bo przecież to nie wyścig, nikt tu nikogo nie wyprzedza na ostatnich metrach, nikt młotem nie rzuca dalej od poprzednika. A jednak trzymają się te metafory literatury już na dobre i protesty nie mają posłuchu. Zatem zostańmy przy tym, że książka Nowickiego to mistrzostwo, przynajmniej Polski i - jak to mówi język fejsa - absolutne złoto.

„(...) drążę korytarze w ciemnościach i sam się ciemnościami zarażam. Wpycham się w ziemię, w tunele, w piwnice, wysysam złe soki, gorzkie”, mówi o swojej podróży narrator „Cieśnin”. Podróżnik, wędrowiec przemierzający świat, przemieniający się z chłopca w mężczyznę, z szukającego ratunku w szukającego wytchnienia. Jego podróż zdaje się nie mieć końca, trwać tak długo, jak na świecie będa ludzie, którzy nie potrafią się zatrzymać i coś pcha ich po prostu przed siebie. Bez celu. Nowicki opowiada historię „lekkich wariatów”, którzy są owładnięci „potrzebą chodzenia, jeżdżenia bez celu ani pamięci, opanowanych obłędem wędrowczym zwanym ruchliwością chorobową albo poriomanią, drapetomanią czy też dromomanią”, bo wiele imion nadawno temu „schorzeniu”. Poznajemy Alberta, protoplastę „rodu cierpiących na ruchliwość chorobową”. Ma ona występować u „ludzi moralnie mniej wartościowych, szczególnie epileptyków”. Tacy idą, lub pełzają „w ciemnościach z wyłączonym rozumem”, przemierzają „tysiące kilometrów w wypastowanych butach”, wyglądając jakby dopiero co wyszli z domu, a dopiero ich opowieść zaświadcza o tysiącach przebytych kilometrów. Nowicki nie wymyślił sobie tego, rzeczywiście w XIX wieku prowadzono badania nad takimi wędrowcami, bo i samo podróżowanie bez celu wydawało się podejrzane, a co dopiero nałogowe przemieszczenie się bez zwracania uwagi na podziały geograficzne i polityczne. Z tego punktu Nowicki udaje się w kierunku wspaniałej opowieści o ludziach, miejscach, nasyconej, gęstej, eseistycznej i poetyckiej. Historycznym postaciom przygląda się jego bohater, który jak oni owładnięty jest potrzebą przemieszczania się, a opowieść będzie wędrować przez kraje, czasy, czytelnik zaś przyjrzy się też Mickiewiczowi, który również nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Kim jest według Nowickiego? Warto choćby po to brnąć przez te rozkapryszone, przeciągające się jak noc w kuszetce zdania. Ale warto też czytać dla samej przyjemności nasiąkania językiem, nad którym Nowicki panuje jak jakiś alchemik, szukający kamienia filozoficznego. „Cieśniny” są jednak opowieścią bardzo współczesną, o chorobie, niepewności, braku stabilizacji, poszukiwaniu odpowiedzi na pytania metafizyczne w świecie z roku na rok bardziej wirtualnym. Głęboka to książka i wielopoziomowa, absolutna uczta lektury. Tylko, że jest to taka uczta do powolnego spożywania, raczej rozłożona na wiele dni, podczas których pozwolimy prowadzić się Nowickiemu przez ciemne korytarze, piękne krajobrazy i najróżniejsze wizje świata. Wyjątkowe w swym pięknie osiągnięcie literackie. ZŁOTO.