Małecki zaprasza nas do siebie

Jakub Małecki ponownie serwuje nam powieść, którą miłośnicy podziału na gatunki śmiało mogą zakwalifikować jako literatura piękna. W swoich książkach często brał pod lupę rodziny i tym razem jest podobnie, chociaż krąg bohaterów zwiększył się do kilku przedstawicieli niewielkiej społeczności.

Lubiący wątki historyczne Małecki tym razem w całości przeniósł fabułę w przeszłość, konkretnie do dwudziestolecia międzywojennego. Nie brakuje retrospekcji, ale akcja układa się zdecydowanie bardziej linearnie niż chociażby w „Saturninie. Autor zamknął też świat przedstawiony w niewielkim mieście i jego okolicach - nie jest to jednak byle jaka lokalizacja. Koło to bowiem rodzinne strony Małeckiego. Czy przekłada się to na klimat narracji w takim stopniu jak Warszawa u Tyrmanda czy stan Maine u Kinga? Niekoniecznie. Wyczuć można chociażby szczególny stosunek do przebiegającej przez miasto Warty czy wartości lokalnej prasy w tego typu społecznościach, jednak poza tym fabuła mogłaby rozgrywać się gdziekolwiek w niewielkiej społeczności. Dużo ważniejsi w tej historii są ludzie – od stolarza pracującego nad trumną, przez dziewczynę szukającą w lesie Diabła, aż po chłopaka rozważające skok z mostu. Niebywałe z jaką delikatnością Małecki potrafi podchodzić do tematów o dużym ciężarze emocjonalnym.
 

Sąsiednie kolory małecki recenzja książki
 

Efekt kuli śnieżnej

W niedużych miastach takich jak Koło (w dwudziestoleciu międzywojennym żyło tam niespełna 15 tysięcy mieszkańców), życie toczy się niespiesznym tempem. Jeśli dodamy do tego czas akcji, otrzymujemy nieco senną codzienność, w której powtarzalność i rutyna są często podkreślane i cenione. „Sąsiednie kolory” niespiesznie prowadzą nas przez fabułę. I to powolne tempo działa – pozwala przyjrzeć się bohaterom, bardziej wczuć w ich historie i problemy. Autor skupił się na indywidualnych przypadkach poszczególnych postaci, by jednocześnie przypominać o zbiorowości i wspólnych zależnościach między bohaterami. A potem fabuła zaczęła przyspieszać, żeby dosłownie na ostatnich stronach skumulować wszystkie narastające emocje.

Początkowo wydawało mi się, że krótkie rozdziały i nieustanne przeskakiwanie między perspektywami kolejnych bohaterów sprawią, że całość będzie chaotyczna, a ja będę musiał co rusz cofać się do wcześniejszych rozdziałów, żeby przypomnieć sobie co, gdzie i po co. Jednak już po kilkudziesięciu stronach złapałem rytm narracji, a po przeczytaniu całości odniosłem wrażenie, że każda zmiana perspektywy, każde przejście było wręcz niezbędne dla fabuły. Pod tym względem chylę więc czoła przed autorem.

Utkana kompozycja

Małecki jak zwykle nie trzyma się kurczowo realizmu. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, niemniej szczypta fantastyki ponownie pojawia się u tego autora. Tym razem jednak jest to raczej zabieg, który ma raczej na celu nadanie tej historii nieco baśniowego charakteru, niż ważny dla fabuły element.Z czasem nawet najbardziej niedorzeczne aspekty „Sąsiednich kolorów” zaczęły nabierać sensu i łączyć się delikatnie utkaną kompozycję. Twórca „Dygotu” potwierdził umiejętność balansu między indywidualizmem bohaterów, a ogólnymi problemami społecznymi. Z powieści przebija się m.in. krytyka konserwatyzmu czy oportunizmu.

„Sąsiednie kolory” były nie tylko kolejną piękną podróżą do charakterystycznego dla Jakuba Małeckiego świata, ale też okazją do kilku refleksji nad otaczającą nas rzeczywistością. I chyba właśnie ten ostatni aspekt najbardziej zapadnie mi w pamięci po lekturze. Myślę, że kto polubił wcześniejsze dzieła Małeckiego, nie będzie zawiedziony. A inni czytelnicy? Pozostaje tylko jeden sposób, żeby się przekonać, czyli przeczytać „Sąsiednie kolory”.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik pasje w dziale Czytam

Zdjęcie okładkowe: źródło: Fot. Tomasz Pluta / materiały promocyjne na oficjalnej stronie autora.