Lektury pomocnicze

No dobrze, ale pomijając gwiazdkowy klimat - czy Dickens, pisarz drobiazgowy i rozwlekły (większość jego powieści publikowana była w odcinkach, co oczywiście generowało dziesiątki postaci, obfitość perypetii i nadmierność opisów), zanurzony w klimacie wiktoriańskiej Anglii, może być dla nas interesujący? Owszem, ale przydadzą się do tego lektury pomocnicze. Jedną z nich jest wydana właśnie książka Judith Flanders „Życie codzienne w Londynie Dickensa” (przekład: Tomasz Fiedorek). Flanders pisze we wstępie, że katalizatorem była naturalnie jej fascynacja pisarzem i drobiazgowe studia nad jego prozą, szczególnie nad momentami, które po upływie czasu stały się niezrozumiałe. Ale jest to pozycja dla każdego, kto interesuje się tematem miasta i przemian społecznych, niekoniecznie w związku z twórczością wielkiego powieściopisarza. Weźmy na przykład kwestię tak prostą jak chodzenie - dzisiaj przemierzanie dużego miasta za pośrednictwem własnych odnóży wcale nie jest takie oczywiste. Czy nie macie przypadkiem noworocznego postanowienia, żeby wysiadać z tramwaju/autobusu/metra przystanek wcześniej w celu zaliczenia zdrowotnego spaceru przed pracą lub po niej? Czy używacie aplikacji do liczenia kroków, motywujących was do używania nóg? W Londynie Dickensa chodzenie było oczywistością, niezależnie od klasy społecznej, co wydaje się dość szokujące (ale musimy wierzyć Flanders). Życie rozgrywało się na ulicy, to tam oglądało się innych, samemu będąc oglądanym. Sam pisarz nieustannie przemierzał miasto, jako zwykły mieszkaniec, ale także jako uważny reporter i kolekcjoner faktów, wreszcie - dla przyjemności i higieny psychicznej. W jednym z listów ze Szwajcarii skarży się znajomemu: „Stale męczy mnie brak jakichkolwiek dostępnych ulic (...) wieczorem tęsknię za nimi nie opisania. Chyba nie mogę pozbyć się moich upiorów, dopóki nie zgubię ich w tłumie”.

Flanders starannie rekonstruuje wszelkie aspekty życia miasta i jego mieszkańców, towarzyszy im w zdrowiu i chorobie, śledzi rozrywki gentlemanów i codzienność slumsów. Smakoszom i smakoszkom spodoba się rozdział o wiktoriańskim street foodzie (z jednej strony: rozgotowany na papkę groch ze słoniną i zupa z zielonego groszku na rozgrzewkę, z drugiej: bary ostrygowe otwierane w nocy, dla klientów salonów tanecznych i burdeli. Latem natomiast koszyczki z agrestem i truskawkami). Może warto wypróbować przepis na mleko ryżowe? Pół kilo ryżu gotujemy w 4 litrach mleka, słodzimy, doprawiamy zielem angielskim, sprzedajemy po kubeczku za pensa najuboższej klienteli, dla której może to być zastępczy posiłek. Nie dziękujcie, korzystajcie!
 

Życie codzienne w Londynie Dickensa
 

Oczywiście Londyn Dickensa to także potworna bieda, od której opisów nie stronił pisarz, uważany za sumienie społeczeństwa. Żebracy, dzieci na ulicach, upiorne noclegownie i zakłady pracy, prostytutki, samotne matki, samobójczynie spływające rzeką (chociaż Flanders zauważa, że była to w dużej mierze literacka konwencja). Jak to wyglądało naprawdę? I jak czytać dziewiętnastowieczne dane? Mamy na przykład do dyspozycji bardzo jasne wyliczenia dotyczące prostytucji, ale co one komunikują? Ciekawsze niż liczby są metody badania i myślenie, które za nimi stoi. Kogo właściwie uważano za prostytutkę? Otóż William Acton, lekarz i autor jednej ze statystyk przyjął taką metodę: skoro w Londynie w 1851 roku zarejestrowano 42 000 narodzin żywych nieślubnych dzieci, to prostytutek jest w mieście 210 000. Czemu?

„Ich niezamężne matki, jego zdaniemy, wykonały pierwszy krok ku prostytucji. Na tej podstawie Acton wywnioskował, że każda z owych kobiet zaczynała w końcu uprawiać nierząd średnio w ciągu pięciu lat, co dawałoby owe 210 tysięcy. To z kolei oznaczałoby, że co dwunasta niezamężna kobieta w Wielkiej Brytanii była >prostytutką<”.

Proste? Jeszcze jak.

Kopalnia wiedzy

Wspaniała, gęsta książka, kopalnia wiedzy i inspiracja do kolejnych lektur, na przykład eseju Orwella o Dickensie, z którego przytoczę na zachętę taki oto fragment:

„Marksiści utrzymywali, że był on „niemal” marksistą, katolicy - że był „niemal” katolikiem, a według jednych i drugich był orędownikiem sprawy proletariatu (...). Skądinąd Nadieżda Krupska w broszurce „Moje wspomnienie o Leninie” napisała, że u schyłku życia Lenin wybrał się do teatru, żeby obejrzeć przeróbkę sceniczną „Świerszcza za kominem”, jednak tak go rozsierdził tchnący ze sztuki „sentymentalizm klasy średniej”, że wyszedł w środku przedstawienia” (przekład: Bartosz Zborowski).

I tu przerwę, życząc Wam wielu wspaniałych lektur w nadchodzącym roku 2024, nie ma nic lepszego niż książka i kołderka, no chyba że chodzenie po mieście i mleko ryżowe!

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam