Rozmowa z Markiem Krajewskim

Wojciech Szot: Kilka tygodni temu ogłosił Pan na swoim profilu, że „Błaganie o śmierć” będzie pożegnaniem z Eberhardem Mockiem. Czytelnicy zareagowali całkiem sporym protestem. Spodziewał się Pan takiej reakcji?

  • Marek Krajewski: Nie spodziewałem się. Przypuszczałem, że nastąpiło już lekkie znużenie moich czytelników postacią Mocka, choć może było to wrażenie spowodowane tym, że ja to znużenie odczuwałem. Kiedy pisarz zaczyna mieć dość swojego bohatera, to wydaje mu się, że czytelnicy też to wyczują i będą myśleć podobnie. To oczywisty błąd logiczny generalizacji. Reakcja czytelników była dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem, oznacza bowiem, że wierni miłośnicy mojej serii kryminałów przyzwyczaili się do jej bohaterów, że Mock jest im bliski. Nie ma większego komplementu dla pisarza jak właśnie takie protesty.

Protesty mogą wpłynąć na zmianę decyzji?

  • Raczej nie. Mówię „raczej”, albo „chyba”, bo w takiej sprawie trudno powiedzieć coś pewnego. Jestem człowiekiem, który nie dopasowuje świata do siebie, ale sam siebie dopasowuje do świata. Co to znaczy? Nie urządzam świata po swojemu, nie wygłaszam kategorycznych sądów, nie składam zdecydowanych obietnic. Życie mnie nauczyło, że to bywa nierozsądne. Czytelnicy, którzy protestują przeciwko mojemu – bardzo przyjacielskiemu – pożegnaniu z Eberhardem Mockiem, nie wpłyną na tą decyzję. Została ona podjęta i już jest realizowana. Obecnie pracuję nad zupełnie inną książką, która ukaże się mniej więcej za rok. Do Mocka nie wrócę na pewno w ciągu najbliższych kilku lat, ale nie wiem, co się wydarzy w przyszłości. Jak świat mi zasugeruje, że powrót do niego byłby właściwy, to nie mogę go wykluczyć. Ale co będzie za dziesięć, czy piętnaście lat? Nie wiem, świat może być inny i stawiać przede mną inne zadania.

Czy w związku z tym pożegnaniem, „Błaganie o śmierć” jest książką-podsumowaniem?

  • W treści nie ma żadnych ukrytych sygnałów. Mock jak zawsze prowadzi śledztwo, jak zawsze ściera się z możnymi tego świata i ma słabość do kobiet. Warto jednak zwrócić uwagę podczas lektury na ostatnie zdanie, w którym piszę, że Mock miał już dość samego siebie. Nie jest to żaden spoiler, bo piszę o tym też w posłowiu. Początkowo książka miała nosić tytuł „Pożegnanie z Mockiem”, ale po rozmowach z wydawnictwem, zdecydowaliśmy się na inny.
     

Błaganie o śmierć Marek Krajewski
 

Sądząc po tym, co mówił Pan o nieupieraniu się przy decyzjach, to słuszny wybór. A nie kusiło Pana, żeby jakoś ponownie zabić swojego bohatera? On co prawda już wcześniej ginie w „Końcu świata w Breslau”, ale zawsze można było się pobawić z fikcją.

  • To byłby karkołomny zabieg – fikcja w fikcji. Jakoś mnie to nie interesuje, to nie moja droga. W „Końcu świata w Breslau” Mock jest na łożu śmierci, a cała powieść jest jego spowiedzią. Trudno do tego dodać coś nowego. Książki o Mocku nie są pisane chronologicznie, co może powodować pewien chaos, nie chciałbym go pogłębiać.

Kiedy Mock po raz pierwszy spotkał się – na łamach książki – z czytelnikami, był rok 1999. Mam wrażenie, że wtedy jeszcze niechętnie wracano do – wcale nie tak odległej przeszłości – miasta.

  • Wrocław i jego niemiecka historia była praktycznie nieznana poza miejscowymi fascynatami. Na pewno nie był tłem popularnych powieści. Olga Tokarczuk osadziła akcję „E.E.”, swojej drugiej powieści, we Wrocławiu początków XX wieku, ale to był wyjątek. „Śmierć w Breslau” jest pełna detali – placów, ulic, nazw lokali. To było trudne w pisaniu, bo materiały dotyczące historii nie były tak łatwo dostępne jak dzisiaj. Całymi tygodniami ślęczałem nad dokumentami i gazetami w bibliotece uniwersyteckiej. Książka została przyjęta jak swoisty przewodnik po mieście. Już wtedy pojawiły się też przypisy z polskimi nazwami miejsc, bo chciałem, żeby mieszkańcy mojego miasta mogli je rozpoznać na kartach powieści. Był taki moment, gdy przerzuciłem je do słowniczka na końcu książki, ale czytelnicy zwrócili mi uwagę, że to dla nich niewygodne. Jak Pan widzi, uwzględniam głosy czytelników.

    Po tych 23 latach, które minęły od „Śmierci w Breslau”, wiedza o przedwojennym Wrocławiu jest olbrzymia, mieszkańców fascynuje historia miasta, a internet jest skarbnicą materiałów. Wrocław przestał być tajemnicą. Także w literaturze kryminalnej jest kilka książek, których akcja dzieje się w mieście nad Odrą – Andrzej Szynkiewicz vel Wilhelm Knocke, czy Nadia Szagdaj tworzą powieści osadzone we wrocławskiej przeszłości.

 

Marek Krajewski

Marek Krajewski / fot. Radosław Kaźmierczak/materiały prasowe Wydawnictwa Znak.

Gdy ukazała się „Śmierć w Breslau” kontrowersje wzbudziło również użycie słowa „Breslau”, zamiast „Wrocław”. Dzisiaj już chyba nikogo to nie wzburza.

  • Winnym tego było natrętne forsowanie przez oficjalne czynniki opowieści o piastowskim Wrocławiu, która, choć w dużej mierze prawdziwa, miała zakryć niemiecką przeszłość miasta. To widać przecież doskonale w tym, o jakie budynki kiedyś dbano we Wrocławiu. Gotyk był dobry, barok czy secesja już mniej. Używając nazwy „Breslau” chciałem przykuć uwagę czytelników. To był zabieg czysto marketingowy. Mało kto zauważył wtedy, że w treści nie używam słowa „Breslau”, nie piszę „breslauerski”, bo byłoby to potworkiem językowym. Atakowano mnie, bo w latach 90. wciąż żywe były resentymenty rewizjonistyczne. Ale to były ataki łatwe do odparcia.

Czy po tylu latach pisząc książkę, wpada Pan jeszcze na jakieś nowe, wrocławskie tropy? Myślę tu zarówno o przestrzeni, jak i historii.

  • Przestrzennie zdecydowanie nie, ale w związku z pisaniem o Mocku mam na koncie kilka odkryć, które mnie zaskoczyły. „Mock. Ludzkie zoo” to historia oparta na prawdziwym wydarzeniu we wrocławskim zoo, gdzie za kratami pokazywano mieszkańców Afryki. Musiałem o tym napisać. „Moloch” powstał dzięki odkryciu planu zabudowy ścisłego centrum Wrocławia wieżowcami. Pisząc „Błaganie o śmierć” chyba już nic szokującego nie znalazłem. Za to miałem okazję przyjrzeć się temu jak wyglądał przedwojenny sport, zwłaszcza walki bokserskie, które są tłem pewnego zdarzenia, o którym nie będziemy rozmawiać, bo zdradzilibyśmy zbyt dużo.

I jak wyglądał?

  • Tak jak dzisiaj, rozpalał emocje. Ale myślałem, że przed wojną wyglądało to bardziej dżentelmeńsko – elegancko ubrani panowie, którzy po rycersku dopingowali swoich faworytów, czy ulubione kluby. Myliłem się, zdarzały się nawet szarże policji konnej, gdy kibice wpadali rozzuchwaleni na murawę. Rzadko wśród nich znajdowali się agresorzy, ale ferment był.

 

Marek Krajewski

Marek Krajewski / fot. Radosław Kaźmierczak/materiały prasowe Wydawnictwa Znak.

Pisanie jest dla Pana wciąż pasją?

  • To przede wszystkim zawód, ale wykonuję go z przyjemnością.

Niektórzy twórcy mówią, że go nienawidzą.

  • Lubię swoją pracę, choć „pasja” to zdecydowanie za mocne słowo. Może na początku pisałem z pasją, z jakimś wewnętrznym ogniem, przez co książki były bardziej osobiste niż teraz. Ale to mogą ocenić moi bliscy. Byłoby to ciekawe, jakby porównali zmiany w moich książkach, z tym jak ja się zmieniam. Tak, tej pasji już raczej nie znajduję w sobie. Od 2007 roku jestem rzemieślnikiem słowa. Nie piszę felietonów, nie piszę innych poza książkami tekstów dla zarobku. Za to zwiększyłem częstotliwość pracy. „Błaganie o śmierć” to 24 napisana przeze mnie powieść.

    Jak łatwo się domyślić, staram się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafię, a gdyby nie sprawiała mi przyjemności, nie dałbym rady napisać trzech książek w jednym roku, jak to było w 2021. Pisanie sprawia mi przyjemność, którą czuję zwłaszcza gdy rano czytam na głos tekst, który napisałem dzień wcześniej. Najtrudniejsze w tym zawodzie jest wymyślanie samej powieści.

Jak – jeśli w ogóle – czyści pan głowę po napisaniu książki?

  • Kiedyś miałem rytuał – zapalałem papierosa i wypijałem kilka kieliszków wina. Ale już nie palę i nie piję, rytuał poszedł w zapomnienie. Nie będę ukrywał – kilka dni po napisaniu książki jestem rozdrażniony, kłótliwy, mam poczucie, że lenistwo jest czymś złym. Na szczęście zabieram się za sprawy, które odkładałem, wciąż przepisując je w kalendarzu na przyszłe dni, jak przegląd samochodu. I to poczucie pustki mija.

    Teraz jestem w trudnym momencie, gdy z jednej strony coś się kończy, a z drugiej zaczyna coś, o czym nie mogę jeszcze mówić.

Taki pisarz Schrödingera…

  • Są w życiu momenty płynne, to jeden z nich. Pożegnanie z Mockiem będzie trwało przez kilka miesięcy, a potem jak już kurz opadnie, mam nadzieję, że czytelnicy będą chcieli odkryć, co dla nich szykuję. A póki co – wspólnie pożegnamy Eberharda.

Więcej wywiadów znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: źródło: fot. Radosław Kaźmierczak/materiały prasowe Wydawnictwa Znak.

A już w niedzielę, 16 października o 16.00, w ramach Targów Książki Empiku zapraszamy na spotkanie online z Markiem Krajewskim wokół premiery "Błagania o śmierć"!  Rozmowę poprowadzi Justyna Dżbik-Kluge. W trakcie wydarzenia możliwe będzie zadawanie pytań w komentarzach pod streamingiem. Spotkanie będzie dostępne na facebookowym profilu Empiku, po kliknięciu w poniższą grafikę!

Spotkanie z markiem krajewskim