„Nazywam się Ruben Blum i jestem historykiem, owszem, historykiem”. Dodajmy - żydowskim historykiem. Określenie to, jak zauważa sam Ruben, jest „poprawne i niepoprawne zarazem”. Jest żydowskim historykiem, ale zdecydowanie nie jest historykiem żydowskim. Ruben Blum jest bowiem badaczem historii amerykańskiej ekonomii. Wykłada na Uniwersytecie Corbin w Corbindale w stanie Nowy Jork, „pośród sadów jabłoniowych, pasiek i mleczarni”, czyli - jak „uparcie i z lekceważeniem mawiają geograficzni analfabecie z Nowego Jorku” - na wsi. Ani to zesłanie, ani zaszczyty. Życie spędza u boku żony, która pracuje w uniwersyteckiej bibliotece i córki, która - gdy poznajemy Bluma, przygotowuje się do egzaminów na wyższą uczelnię. Czas? Końcówka lat 50. W szkolnych gabinetach globusy i mapy pokazujące polityczne podziały na świecie, które trzeba wymieniać niemal co roku.

Wróćmy jednak na chwilę do autoprezentacji Bluma. Otóż już na samym początku powieści Cohena pojawia się kluczowe dla czytelnika zdanie - „Jestem za to historykiem amerykańskim - a raczej byłem”. Co doprowadziło Bluma do tego miejsca? Podczas lektury będziemy przybliżać się do odpowiedzi na to pytanie, ale każdy czytelnik i każda czytelniczka, będzie musiała na własną rękę znaleźć rozwiązanie zagadki.

Przecięcie historii, filozofii i polityki 

Ruben Blum jest pierwszym w historii uczelni w Corbindale wykładowcą żydowskiego pochodzenia. Opowieść o dobrze ukrywanym amerykańskim antysemityzmie lat tuż powojennych pełna jest iskrzącego się, błyskotliwego dowcipu, który swoją przytłaczającą lekkością może równać się do humoru rodem z „Kompleksu Portnoya” Philipa Rotha. Autor „Amerykańskiej sielanki”, którego spojrzenie na Amerykę łączyło w sobie ostrą krytykę przy jednoczesnej olbrzymiej fascynacji i miłości do kraju, jest jednym z najważniejszych duchowych patronów tej porywającej książki.

Blum dostaje zadanie, któremu - jako nowy członek akademickiej społeczności - musi sprostać. Dziekanowi wydziału, na którym pracuje nasz bohater i narrator, nakazano zaprzestać oszczędzać i zatrudnić kolejnego historyka. Zgłosiła się jedna osoba - Bencijon Netanjahu. Imię „miał pasujące zarówno do Biblii jak i zeszytów komiksowych”. Bencijon to nie kto inny, jak „syn Syjonu”. Blum zmuszony jest zagłębić się w dość ekscentryczne i mocno zideologizowane teksty naukowe Netanjahu, w których - jak komentuje naukowiec - wstępy były już wnioskami, a zakończenia zamieniały się w modlitwy. Z prac Netanjahu wynikało, że historia nie jest splotem wydarzeń uruchamianych przez ludzi z wolną wolą, łańcuchem zmian „ściąganych na nas za sprawą woli Boga, który decyduje o nich ze znanych Sobie tylko powodów”. „Nie mogłem uwierzyć w to, co czytam”, komentuje Blum.

Obszernymi przypisami do tych poszukiwań będą listy, które w ślad za kandydatem wysyłają jego dawni współpracownicy. Wszystko to razem stworzy niezwykle barwny, wyrazisty i bardzo negatywny obraz kandydata Bencijona Netanjahu. Dla Bluma i czytelników poznawanie jego biografii będzie zanurzeniem się w wielką opowieść o syjonizmie, jego rewizjonistach, a zwłaszcza o twórcy Legionu Żydowskiego, Ze’ewie Żabotyńskim, który w latach 30. XX wieku wspierał emigrację Żydów do Palestyny i przestrzegał przed nadciągającym niebezpieczeństwem. Tragizm Żabotyńskiego - człowieka zaślepionego ideologią, którego kasandryczne wizje stały się rzeczywistością, najlepiej oddaje fakt, że po jego śmierci - a zmarł na zawał w Stanach Zjednoczonych w 1940 roku - dopiero w latach 60. zezwolono na przewiezienie jego zwłok do Izraela.

Czekając na pojawienie się żywego Netanjahu poznajemy też rodzinę narratora i jak przystało na inspirowaną Rothem opowieść o żydowskim losie, będzie to rodzina pełna toksycznych postaci, a osią sporu okaże się oczywiście stosunek do tradycji i religii. Cohen fantastycznie buduje rodzinną komedię, która przeradza się w dramat. Rozlana w torbie podróżnej maść naprawdę potrafi namieszać w opowieści. Co wydarzy się po przyjeździe Netanjahu i dlaczego prawdziwy dramat jeszcze nie nadszedł? O tym przekonacie się czytając tą doskonale napisaną, świetnie skonstruowaną powieść.

„Rodzina Netanjahu” czerpie z oczywistych źródeł. Zaczynamy od powieści kampusowej, której głównym bohaterem jest - zgodnie z tradycja gatunku - lekko safandułowaty naukowcem, bez szczególnych osiągnięć, co znamy choćby z Herzoga” Saula Bellowa, czy „Stonera” Johna Williamsa, czy - w polskiej wersji - „Stu lat bez słońca”. Idąc dalej otrzymujemy wysokiej próby powieść epistolarną (tu znowu ukłon w stronę Bellowa), do tego satyra w stylu Rotha, a w finale czytamy powieść sensacyjną. Cohen, niczym Umberto Eco w „Imieniu róży”, wykorzystuje strukturę powieści popularnej, by opowiedzieć o debacie mającej miejsce na przecięciu historii, filozofii i polityki. Amerykańskiego pisarza w „Rodzinie Netanjahu” zajmuje bowiem problem opowiadania historii i modyfikowania tej opowieści w zależności od politycznego zapotrzebowania.

Już na samym początku Ruben Blum wspomina, że gdy dołączył do braci akademickiej, był wyczulony na to, że „każdy wiek i każda ideologia klecą sobie własne, szyte na miarę kroniki dziejów, mające w równej mierze służyć ich celom i schlebiać wyobrażeniem na własny temat”. Blum - piórem Cohena - przypomni o terminie ukutym przez krytyka i historyka literatury, Van Wycka Brooksa - „przeszłości użytkowej”, czyli poszukiwaniu takiej opowieści o przeszłości, która nadaje sens teraźniejszości i wyznacza kierunek na przyszłość. Mając w pamięci twierdzenie Brooksa, łatwo odczytać „Rodzinę Netanjahu” jako opowieść o dwóch spojrzeniach na historię Żydów. Historii kolejnych reinkarnacji antysemityzmu - od Hamana z opowieści o Esterze, po zbrodniarza z charakterystycznym wąsikiem, którego imię - tak by napisali ci wierzący - powinno być zapomniane na wieki. Czy możliwa jest inna, nieobciążona przemocą, opowieść o żydowskiej historii?

W „Rodzinie Netanjahu” czytelnicy poznają różne stanowiska filozoficzne, przeczytają wykład poświęcony historii syjonizmu, a także zetkną się - pod pozorem przygodowej powiastki - z pytaniami, które obrodziły setkami tomów z próbami odpowiedzi. Blum w kontakcie z prawdziwym Netanjahu i jego rodziną (niezwykle krytyczny to portret) zwątpi w wyznawane przez siebie wartości, a jego wątpliwości okażą się nam niezwykle bliskie. Holokaust sprawił, że syjonistyczne wizje Żabotyńskiego czy Bencijona Netanjahu, przestały być tylko kwestią futurystycznych rozważań. A nasza współczesność dopisała do tego jeszcze kolejne rozdziały.
 

Rodzina Netanjahu recenzja
 

Cohen fantastycznie opisuje nie tylko spory syjonistów, ale i powojenną atmosferę w zachodnim świecie - entuzjazm odbudowy i optymizm spowodowany rozwojem technologii i nauki. „Wiedzieliśmy, że ocali nas pomysłowość. Ocali nas technologia”, wspomina Blum. Jeszcze większy problem mieli twórcy Uniwersytetu Hebrajskiego. „Nasza uczelnia była wówczas w administracyjnej rozsypce: mieliśmy na stanie dziesiątki ludzi zdolnych rozszczepiać atom i wyłuszczać teorię względności, ale nikogo, kto umiałby poprowadzić sekretariat i rachunki”, pisze w liście do Bluma profesor Peretz Levi. W historii jednego i drugiego kraju nie było miejsca dla idących pod prąd. Masowa kontrkultura nadeszła dopiero z końcem lat 60. I Cohen doskonale portretuje ten moment w historii amerykańskiego społeczeństwa.

W „Rodzinie Netanjahu” Cohen okazuje się nie tylko świetnym dramaturgiem, ale też pisarzem pełnym pasji. Gdyby był muzykiem, to z pewnością umiałby zastąpić połowę orkiestry. Jest Cohen pisarzem doskonale trafiającym w podniosłe, biblijne stylizacje (jakiż piękny passus na stronie 159 poświęcony Judy, „naszej ambitnej delfinie”, będący jednocześnie pastiszem Nabokova), w pisanie potoczyste, jak i pełne ornamentów. Jest dygresyjny, gdy trzeba i minimalistyczny, gdy mówi innym głosem. Bywało, że śmiałem się w głos, a ja rzadko śmieję się podczas lektury. To też zasługa Agi Zano, która z równą Cohenowi pasją podeszła do przekładu i wydobyła w nim bardzo różnorodne tony, które - jak mniemam - cechowały oryginał.

Wybitna literatura

„Rodzina Netanjahu” w oczywisty sposób jest komentarzem do przyszłych losów Izraela. Przyszłych w stosunku do momentu akcji powieści. Teraźniejszych - w stosunku do życia jej autora. Jest w tym przewrotność cechująca wybitną literaturę. Czyż Cohen podważający opowiadanie historii jako cyklu kolejnych katastrof, w których cierpi wybrany przez Boga Naród, sam nie opowiada historii, która zapowiada przyszłą - kolejną - tragedię? Blum w „Rodzinie...” pisze tak o Bencijonie Netanjahu: „wielokrotnie wykazywał tendncję do upolitycznienia żydowskiej przeszłości i zmieniał jej traumatyczne doświadczenia w motor propagandy”. Rodzina Netanjahu nie potrafi inaczej. Wydarzenia ostatnich tygodni dopisały tej historii tragiczny rozdział, który sprawia, że odpowiedź na pytanie o to, czy rację ma Blum, czy jego - być może - przyszły kolega uczelniany - nie jest oczywista.

„Rodzina Netanjahu” w 2022 roku zdobyła Pulitzera w dziedzinie beletrystyki. Rok później nagrodzono „Demona Copperheada” Barbary Kingsolver i „Zaufanie” Hernana Diaza. Wszystkie te powieści mają właśnie swoje polskie premiery. I wszystkie są wybitne. Dobrą mają passę w Pulitzerze. A nam pozostaje czytanie.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.