Chętnie zagram wszystko (poza kochasiem)

Tomek jest naszym polskim objawieniem. Już debiutancka rola w filmie „Chrzest” Marcina Wrony przyniosła mu Złote Lwy za najlepszą pierwszoplanową rolę męską (w 2010 roku!). Później musiał tylko udowodnić, że to nie był przypadek - rola Fokusa w „Jesteś bogiem” też skończyła się Złotymi Lwami za najlepszą drugoplanową rolę męską. I chociaż szedł na studia aktorskie do Krakowa, bo zakładał, że chce grać w teatrze, los szybko postawił go przed kamerą. A ta go pokochała - od debiutu nie narzeka na brak pracy, chyba że sam wybierze inaczej - kiedy żona, również aktorka, Kamila Kuboth, urodziła w 2017 roku córkę Tosię, przez jakiś czas postanowił pobyć razem z nimi w domu. Dziecko ustawiło mu priorytety - praca przestała być najważniejsza, miłość do żony też rozkwitła jakby na nowo. Niby banał, ale uporządkował mu życie, które lubi jakby trochę bardziej.

 

 

Często bywa żołnierzem („Karbala”, „Miasto 44”, „Misja Afganistan”, „Orzeł”) czy policjantem („Skazana” czy „Hiacynt”) - ewidentnie dobrze sprawdza się jako mocarny chłopak w mundurze, choć czasem z problemami. Ale zagrał też amanta Eugeniusza Bodo w serialu „Bodo”, tragicznie zakochanego Benka w „Chemii”. Twierdzi, że lubi kino gatunkowe i może zagrać wszystko, choć chyba nie do końca widzi się w komedii romantycznej…

 

 

Ale tragikomedia, jak niedawne „Chrzciny”? Proszę bardzo! Poza tym jeśli jego bohater będzie miał do zagrania coś więcej, niż tylko zestaw drewnianych żartów, może i na coś „romantycznego” by się zdecydował? Twierdzi, że w postaci, którą ma zagrać, najbardziej interesuje go „bogate wnętrze i możliwość przemiany”. I żeby nic nie było oczywiste, jak chociażby w przypadku Bartłomieja Dworaka w „Skazanej” - niby bohater jednoznacznie negatywny, a budzi jakąś sympatię. I współczucie, bo się w życiu pogubił.

 

 

Nauczyć się żyć naprawdę

Wydaje się pewny siebie, poukładany, taki „co to już z niejednego pieca chleb jadł” i wie, czego się w życiu spodziewać. Śmieje się, że w końcu jest aktorem, wie, jak różne rzeczy, również te życiowe, zagrać.

Od kilku lat chodzi na terapię, nie wstydzi się tego, nie uważa za słabość. Twierdzi, że chciał popracować nad prawdziwym zadowoleniem z siebie, nad tą prawdziwą pewnością i… asertywnością. Bo Szuszu (jak mówią na niego przyjaciele) nie umiał odmawiać. Niepewny siebie brał wszystko, bo wydawało mu się, że tak musi, tak trzeba, bo drugi raz taka okazja już się nie przytrafi, a on wyląduje na bocznym torze - przecież na jego miejsce czekają dziesiątki młodych, przystojnych byczków, na pewno lepszych i ładniejszych.

Chciał też być „bliżej siebie”. Przyjrzeć się temu chłopakowi, który chowa się za przebojową maską śmieszka i opowiadacza świetnych historii, co to potrafi rozkręcić każdą imprezę. Zobaczyć, co się za tym kryje. „Terapia nie ma cię zmienić, ma zdjąć z ciebie to, co nieprawdziwe” - mówił mi w wywiadzie dla Twój STyl Man. Bo ile można udawać? Chciał też nauczyć się dobrej komunikacji w związku, bo twierdzi, że wcześniej potrafił się świetnie kłócić i obrażać. Ciche dni (wyniesione z rodzinnego domu) opanował do mistrzostwa. A przecież nie o to w dobrym związku chodzi, prawda?

 

Karbala (wydanie książkowe)
Karbala (wydanie książkowe)
4.6/5
19,99 zł
Promocja
14,99 zł  najniższa cena

29,99 zł  cena regularna

Ludzie i Bogowie
Ludzie i Bogowie
4.7/5
39,99 zł
37,99 zł
Chrzciny
Chrzciny
4.4/5
42,99 zł
40,84 zł
   

Umiem tyć. I chudnąć

Czasem trafi na opinię w internecie: „A pamiętacie, jak wyglądał w „Jesteś Bogiem”? Jaki był młody, chudy i fajny!". Szuszu zagrał tam Fokusa, jednego z członków legendarnej grupy Paktofonika. Tylko nikt już nie pamięta, że Tomasz Schuchardt do tej roli schudł. I to sporo - 15 kilogramów! W końcu jest aktorem. Skoro reżyser Piotr Domalewski wyobraził go sobie większego w „Hiacyncie”, żeby zbudować kontrast między nim, a Tomaszem Ziętkiem, to takiego dostał. Akurat w tę stronę szybko Schuchardtowi idzie, twierdzi, że ma „wrodzone skłonności”.

 

 

A potem się okazało, że na rynku jest nisza, brakuje w polskim kinie dobrych, dojrzałych aktorów „przy tuszy”, najlepiej jeszcze z wąsem. Większego Szuszu przygarnął inny reżyser - Jan Holoubek. Najpierw do roli Jakuba Marczaka, dawnego punkowca, a dzisiaj działacza ze skrupułami w świetnym serialu „Wielka woda”, a potem do roli poczciwego Jana Bitnera zamieszanego w tryby wielkiej historii w filmie „Doppelganger. Sobowtór” i… też mu nie pozwalał schudnąć. Więc Szuszu w tej swojej nadwadze trwał. I trwał. Aż mu zaczęła przeszkadzać, bo jednak niełatwo dźwigać ponad 20 dodatkowych kilogramów.

 

 

Czekał na dobry moment i… się doczekał. Teraz musi schudnąć - do kolejnej roli. Niestety, na razie nie może więcej o niej opowiadać – „secret project”, częste w świecie filmu. Tym razem jednak zawalczył o trenera i dietetyka, chodzi na siłownię, dźwiga, rzeźbi, wycina i traci. W tę stronę idzie ciężej, ale kto, jak nie on? Ma czas do końca roku.

A nigdy nie był zabiedzonym patyczakiem. W końcu jest silnym chłopakiem z popegeerowskiej wsi. Zanim zdał do szkoły aktorskiej w Krakowie, może ze dwa razy był w teatrze.

 

Jak go nie kochać!

Kiedyś wstydził się pochodzenia. Do liceum chodził w Gdańsku, już wtedy widział różnicę - dzieci „z miasta” były bardziej oczytane, obeznane w kulturze. Na studiach oględnie mówił, że jest „z okolic Gdańska”. Dzisiaj wie, że to, czego się kiedyś wstydził, go wyróżnia. Jest pewnym siebie, „fajnym, równym gościem” - jak mówią na niego koledzy. Stara się szczerze mówić jak jest, niezbyt dobrze czuje się „na salonach” i na premierach z czerwonym dywanem, gdzie poziom ego kolegów po fachu potrafi wystrzelić w kosmos. „Wszyscy tam są za głośni, zbyt fajni, za bardzo chcą zwrócić na siebie uwagę. Ja zresztą też i nie lubię tego w sobie”.

 

 

Nie mówi o sobie ani „artysta”, ani „rzemieślnik”. Aktorstwo to praca, którą za każdym razem stara się wykonać najlepiej jak potrafi. Dlatego nieustannie go dziwi, że ktoś zachwyca się jego rolą w „Wielkiej wodzie”, a w innym serialu - już niekoniecznie. Z czego to wynika, skoro on za każdym razem daje z siebie maksimum? Ale „Wielka woda” na platformie Netflix poszła w świat. I przyniosła Tomkowi kilka zabawnych propozycji… matrymonialnych od argentyńskich chłopaków, co najlepiej świadczy o tym, że klasyczny, lekko otyły polski mężczyzna, nienajlepiej ubrany i z wąsem, może mieć swoich amatorów na świecie.

 

Więcej artykułów o aktorach i filmach znajdziecie w pasji Oglądam

Zdjęcie okładkowe: Tomasz Schuchardt w filmie „Doppelganger. Sobowtór”. Fot. Jarosław Sosiński/TVN WarnerBros. Discovery