Co to są Indie?

Każde z nas operuje dość szerokim zestawem stereotypów, jeżeli chodzi o Indie. Z perspektywy polsko-europejskiej jest to kraj brudny, zacofany, pełen żebraków żyjących w slumsach, hałaśliwy i nieprzyjazny, fatalnie traktujący kobiety. Z drugiej strony jest to wspaniałe miejsce, do którego można wybrać się z plecakiem i w organicznej bawełnie przeżyć oświecenie duchowe, w dżungli albo na plaży na Goa. Stamtąd pochodzi też Kamasutra (hihi) i joga, ten słynny sposób na odchudzanie. Widziałam ostatnio na facebooku reklamę zajęć, które szczyciły się tym, że jogę po prostu się tam ćwiczy, bez zbędnego bredzenia o duchowości. To potrafimy chyba tylko my - wziąć starożytny system filozoficzny, oskubać go z meritum i uznać, że tak jest okej, bo może przestaną nas boleć plecy. A przez to wszystko jeszcze przemykają barwne korowody z bollywoodzkich musicali.

Tymczasem Indie to kraj, którego ogrom i złożoność trudno nawet zacząć sobie wyobrażać - autorka pisze, że to trochę tak, jakbyśmy uznali, że jednym krajem jest Europa, z centralnym rządem i zasadniczą zgodą obywateli i obywatelek na to, że wszyscy jesteśmy jednym narodem i mamy wspólne interesy.
 

Indie kraj miliarda marzeń
 

Które Indie?

„Indie. Kraj miliarda marzeń” Weroniki Rokickiej to książka trudna do podsumowania gatunkowo - nie jest to reportaż, nie jest to praca stricte naukowa. Odzywczaiłam się od publikacji, w których autorka, opierająca się na własnych doświadczeniach i wiedzy (Rokicka jest adiunktką na Wydziale Orientalistyki UW), jest zupełnie nieobecna. Nie opisuje swoich podróży pociągami, wizyt w lokalnych knajpkach, interakcji z ludźmi. Zamiast tego fachowo i przystępnie opisuje Indie, rozdział po rozdziale pokazując procesy, które przez siedemdziesiąt pięć lat (od odzyskania niepodległości w roku 1947) zmieniają najliczniejszą demokrację świata. Autorka właśnie na procesy kładzie największy nacisk, mniejszą wagę przykładając do dat i nazwisk. Słusznie, bo i tak nikt ich nie zapamięta, poza tym od takich detali mamy internet. Natomiast gwarantuję, że po lekturze tej książki zaczyna się rozumieć zjawiska, dzięki temu większość wymienionych we wstępie stereotypów nie ma już takiej łatwości w zasiedlaniu naszej głowy - począwszy od tego, że z mniejszą swadą przychodzi już sformułowanie „...bo w Indiach…”. W których Indiach? W postkolonialnych miastach, metropoliach-olbrzymach czy może w nadal stosunkowo ubogich rejonach wiejskich?

W zasadzie nie jest to książka, którą trzeba czytać po kolei. Każdy rozdział jest mikro-wykładem, poświęconym konkretnemu zagadnieniu. Dla mnie najciekawsze były hm, wszystkie rozdziały, ale powiedzmy, że postawiona pod ścianą wybrałabym tematy kastowości, sytuacji kobiet i osób LGBTQ. Tutaj także wpadamy od razu w koleiny stereotypu - Indie, znajdujące się przez dziesiątki lat pod brytyjskim panowaniem, w powszechnej opinii musiały skorzystać na obecności kolonizatorów, którzy przecież zbudowali (rękami Indusów) kolej i prezentowali wyższą kulturę. Tymczasem Brytyjczycy bardzo skutecznie konserwowali w swojej perle w koronie wszelkie wygodne dla siebie podziały, a do tego wnieśli europejską moralność drobnomieszczańską, w żaden sposób nieprzystającą do kultury podbitych terytoriów. W Indiach od zawsze akceptowano istnienie „trzeciej płci”, czyli, w uproszczeniu, osób niebinarnych. Homoseksualizm nie był penalizowany, istniał też wzorzec mężczyzny innego niż wielki, wąsaty wojownik. Brytyjczykom wydało się to absurdalne: jaka trzecia płeć? Jaki facet w spódnicy, z długimi włosami, w dodatku uchodzący w tym wszystkim za męskiego? Moralność wiktoriańskiej Anglii musiała zatriumfować. Odkręcanie tego zajęło lata - obecnie sytuacja osób LGBTQ nie jest może idealna, ale nie odbiega, przynajmniej w dziedzinie prawodawstwa, od europejskiego standardu (pozdrawiam Polskę i Polaków, kiedy my się ucywilizujemy?). A my i tak powiemy, że dzięki Brytyjczykom przestano palić wdowy na stosach.

Cieszę się z książki Rokickiej, przystępnej i świetnie tłumaczącej zachodzące w Indiach zmiany - tak powinno wykładać się historię w szkołach. Na marginesie dodam, że na polskim rynku pojawiło się własnie fundamentalne, a nieprzetłumaczone dotąd dzieło zmarłego niedawno Mike’a Davisa - „Późnowiktoriański holocaust” (w przekładzie Pawła Szadkowskiego), skupiające się na cenie, jaką za rozwój imperiów kolonizatorskich zapłaciły obszary tak chętnie przez nas teraz „ratowane” i nazywane Trzecim Światem. Polecam obie te pozycje w zestawie, przemeblowanie głowy macie gwarantowane.
 

Późnowiktoriański holokaust
 

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.

Zdjęcie okładkowe: źródło: shutterstock.com