Wydana w oryginale w 2018 roku, kilka miesięcy po śmierci pisarza, „Szczodrość syreny” była nominowana do National Book Critics Circle Award i została ogłoszona przez krytyków arcydziełem. Nie pozostaje mi nic innego jak dopisać się do tłumu zachwyconych czytelników i czytelniczek.

Gdyby mnie ktoś zapytał, czy chcę czytać opowiadania o alkoholikach siedzących w ośrodkach odwykowych, więźniach i smutnych facetach, którzy jakoś nie potrafią (a czasem też nie chcą) odnaleźć się w świecie, zdecydowanie bym odmówił. Literatura pełna jest takich historii i można mieć tego serdecznie dość.

Johnson, choć pisze właśnie o takich ludziach, to jednym zdaniem sprawia, że nie daje się od jego książki oderwać. Jest w tym jakaś tajemnica, którą trudno recenzentowi nazwać. Uwodzenie czytelnika poprzez bezpośrednie zwracanie się do niego? Traktowanie opowiadania nie jak filmu, a jak seansu kinowego, w którym nagle ciekawsze staje się to, co się dzieje na widowni? Byłem kiedyś na takim - jeden z widzów wpadł w taki rechot z głupawej sceny w jeszcze bardziej durnowatym filmie, że cały seans spędziliśmy płacząc ze śmiechu i - dosłownie - tarzając się po podłodze. Niestety pamiętam też film. U Johnsona jest tylko smutniej. Dużo smutniej.

Szczodrość syreny (okładka  miękka) Autor:	 Johnson Denis

Jak on to robi?

Otwierające tom tytułowe opowiadanie „Szczodrość syreny” zaczyna się tak: „Po kolacji nikt nie kwapił się do wyjścia”. Mistrzowskie! Czyli była jakaś kolacja, wokół jest grupa ludzi i spodziewamy się, że zostaną nam za chwilę przedstawieni. No i jesteśmy już po kolacji, a oni z jakiegoś powodu wciąż nie opuszczają gospodarzy. Znacie ten moment? Gdy goście nie wiedzą, czy już trzeba wychodzić, niektóre dyskusje powoli dogasają, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto w tym momencie postanowi opowiedzieć historię wstrząsającą krew w żyłach, burząc spokój zgromadzonych.

Johnson wrzuca czytelnika w sam środek wydarzeń, niewiele mu tłumacząc. W końcu jesteśmy partnerami, nic nam nie trzeba wyjaśniać. Nawet jeśli historia opowiadana jest w czasie przeszłym, to narrator „Szczodrości...” zawsze mówi do kogoś sobie bliskiego. I dlatego pozwala sobie na zdania w rodzaju „Tego wieczoru był też z nami Morton Sands”. No tak, Morton Sands. Zapomnieliście go? Stary znajomy, potrafiący milczeć godzinami. Choć nigdy nie spotkaliśmy Mortona na naszej drodze, to właśnie się polubiliśmy.

„Szczodrość syreny” to opowieść o sześćdziesięcioletnim twórcy reklam, mężczyźnie pełnym melancholii, który zaczyna się zastanawiam nad swoim życiem w obliczu bezsporednego faktu, że większość jego przyjaciół niedawno umarła. Precyzyjniej - to kilka scen z jego życia, w którym po latach zawodowej aktywności pojawia się dystans wobec przeszłości, smutek z powodu tempa życia. Ot, typowe przemyślenia faceta w pewnym wieku, z przeszłością, po przejściach i chyba już bez przyszłości.Johnson odmierza czytelnikowi bardzo precyzyjne dawki tego smutku, karmi go absurdem („Potem miałem sesję z kręgarzem przebranym za elfa”), czaruje melancholią i nawet coś, co pozornie mogłoby stać się kiczowatym obrazkiem zyskuje niesłychaną głębie.

 

Spróbuję wam to pokazać

Oto nasz Billy nie może zasnąć i w szlafroku idzie na spacer. Okolica jest hipsterska i mieszczańska i nikogo nie dziwi ten widok. „Jest tu porządnie - katolicy mają swój kościół, mormoni kaplicę, jest osiedle luksusowych szeregowców i sporo zieleni”. I nagle Billy zwraca się do czytelnika: „Zastanawiam się, czy - tak jak ja - zbierasz, a potem przechowujesz w duszy te osobliwe chwile, gdy puszcza do ciebie oko Tajemnica…”.

Mój racjonalny mózg zwija się w tym momencie w boleściach.

Na szczęście Tajemnicą jest szyld z napisem „Tarty i rudery”, który „kiedy przyjrzysz się dokładniej” okazuje się „Nartami i rowerami”. Uff... metafizyka bywa ciekawa, gdy sprowadzona jest do prostoty.

Johnson właśnie taki jest - pozornie prosty, opowiadający zwykłą historię jakiegoś mężczyzny, który z kliniki odwykowej pisze listy do swoich znajomych, rodziny i Jana Pawła II. Opowiadanie epistolarne, czyli takie, na które składają się same listy, jest formą literacką już zdecydowanie niemodną i skazaną na powolne wymieranie. Johnson jednak układając listy Marka Cassandry (!) od najbardziej racjonalnych, przez zabawne i ironiczne, po niezwykłe wizje obcowania z Szatanem, sprawia że - chcąc nie chcąc - stajemy się powiernikami tragedii, którą dla bohatera jest uzależnienie.


Przeczytaj także inne recenzje z cyklu Książka tygodnia:


Johnson zachowuje się wobec czytelnika jak obcy facet, który podchodzi do nas, gdy  czekamy na przystanku i opowiada jakąś historię, nie kończy jej, choć przepuściliśmy już trzy autobusy, zafascynowani opowieścią. Bohaterowie „Szczodrości syreny” próbują chwytać resztki sensu, szukają nadziei dla siebie, ale czy ją znajdują? Wątpliwe.

„Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to taka rodzina, żeby herb na klacie tatuować”, przyznaje Cassandra. I to jest jedno z najzabawniejszych zdań w całej książce. Bo to bardzo smutna książka o ludziach „o poturbowanej godności”, ale i o nas samych i naszej śmiertelności, która - gdy uświadamiamy sobie ten faktu - zbliża nas, jakkolwiek racjonalnie byśmy na świat nie patrzyli, do transcendencji, odkrywania pęknięć w swoim życiu, momentów które je zmieniły, lub które sprawiły, że właśnie nic się w nim ciekawego nie wydarzyło. Warto zwrócić uwagę na to, że Johnson za to, co zmienia nasze życie, uznaje po prostu przypadek, pomyłkę, mniej lub bardziej fatalną w skutkach.

Nie jest Johnson moralistą, raczej kimś, kto wierzy, że czytelnik odnajdzie w sobie pokłady pokory wobec własnej przeszłości, dostrzeże błędy, ale i uzna, że rozliczenie ich, naprawienie krzywd, zadośćuczynienie są nieomal niemożliwe. Brutalna prawda o człowieku, wizja mroczna podobnie jak u Flannery O’Connor, choć wyrażana w innych scenografiach.

W finałowym opowiadaniu, „Doppelgänger, poltergeist”, Johnson miesza teorie spiskowe wokół śmierci Elvisa Presleya z akademicką farsą i zachwyca nienachalną metafizyką, która ujawnia się dopiero gdy uświadomimy sobie, że niektórzy z nas jednak są nieśmiertelni. Jak Elvis.

W świecie racjonalnym, Johnson wydaje się być głosem przekory, przypominającym, że jednak raczej jest coś, niż nic. Dla każdego „coś” jednak oznaczać będzie co innego - jak dla bohaterów tego niezwykłego zbioru opowiadań. Książka do smakowania i wielokrotnej lektury.

Więcej artykułów o ksiązkach znajdziesz w pasji Czytam.